W zasadzie na koniec roku to przyszłam się pożegnać, ponieważ od czterech dni boli mnie łeb, mam światłowstręt i na okrągło śpię. Czyli oczywiście zdiagnozowałam sobie encephalitis lethargica, tylko trudno będzie u mnie stwierdzić katatonię. Bo zazwyczaj niewiele się ruszam, więc jak tu przyjąć punkt odniesienia – od kiedy to choroba, a kiedy stan normalny?
A skąd miałabym podłapać wirusa? Oczywiście OD DZIECKA. Wiadomo, że najgorsze wirusy roznoszą dzieci, na ich ciepłych, wilgotnych łapkach zachodzą wszelkie zjadliwe mutacje i właściwie zamiast produkować broń biologiczną, powinno się zapraszać na występy do przedszkola. Dwa kółeczka „My jesteśmy krasnoludki” i po krzyku, każdy komandos padnie.
Film o Churchillu widzieliśmy – bardzo mi się podobał. Gary Oldman (którego uwielbiam) tylko na pierwszy rzut oka nie do poznania pod charakteryzacją, a Kristin Scott Thomas za młoda (ona ma taką arystokratyczną urodę zatrzymaną w czasie); rzeczywiście sporo patosu, ale takie były czasy. No i miałam nadzieję na trochę więcej Churchilla w Churchillu, jak jedna ze scen, kiedy siedział w swoim loo i zadzwonił ktoś z Parlamentu – „Powiedzcie mu, że jestem na zamkniętym posiedzeniu i mogę się zajmować tylko jednym gównem naraz”. NIe wiem kiedy minęły dwie godziny, jak dla mnie – mógłby mieć drugą część albo niech zrobią serial (ale koniecznie z Gary Oldmanem).
A co do dzisiaj, to nawet N. się martwił, jak my wytrzymamy do północy. Piżamę elegancką mam już naszykowaną. Wszystkiego naj i jak najmniej strzelających o północy idiotów życzę.