Mniej więcej jak już dojechaliśmy na miejsce uświadomiłam sobie, że mam jakiś drobny problem z pakowaniem, ale nie zawsze. Bo jak udajemy się dokądś samolotem – to potrafię się zawinąć w małą walizeczkę, zimą też. A jak samochodem – to bagażnik jest pełny pod sufit, a N. z popłochem w oczach patrzy na stos toreb w przedpokoju – „To już wszystkie czy jeszcze jakieś będą?”. Ponieważ jedyną zmienną jest PIES, wychodzi na to, że PIES potrzebuje bardzo dużo bagażu. No bo niby jak to inaczej wytłumaczyć?
Zazwyczaj pobyt w Świnoujściu to głównie sprzątanie i naprawy po tych, co przyjechali ODPOCZĄĆ, ale tym razem stwierdziliśmy że koniec tego dobrego. I normalnie pojechaliśmy zwiedzać, jak nie przymierzając turyści. Akurat dobrze się złożyło, bo Zuzanka przetarła ścieżki i zrobiła świetną ściągawkę, więc po prostu pojechaliśmy na niemiecką stronę wyspy Uznam – do zamku Mellentin otoczonego fosą, do Wolgastu i do Zinnowitz, obejrzeć tę kawiarnię – batyskaf, co zanurza się w wodzie. Na szczęście wiało, morze było niespokojne i batyskaf nie jeździł, bo nie wiem czy Szczypawce by się podobało.
NIemieckie wybrzeże powoduje, że lekki szlag mnie trafia – bo tam jest po prostu ŁADNIE. I człowiekowi od razu się uruchamia wyobraźnia, jak mogłoby wyglądać nasze wybrzeże, gdyby komukolwiek zależało na tym, żeby było ŁADNIE – a nie żeby z każdego centymetra kwadratowego pompować jak najwięcej kasiory i spędzać jak najwięcej ludożerki. Są i u Niemca stragany z najnowszą kolekcją chińskiej haute couture, ale jakoś tak… Porządniej. Na przykład, wszystkie mają namioty w jednym kolorze. U nas oczywiście festiwal drobnoustrojów we wszelakich budach i rozkopane wydmy, bo przecież trzeba pierdolnąć kolejne apartamentowce.
N. mi wypomina, że nic u Niemca nie zjadł, a nawet nie napił się kawy. Cały czas mu tłumaczę, że NIC NIE PORADZĘ – od najmłodszych lat dziadek mi wpajał, że Niemcy zabili wujka Stanisława (i grał przy tym na pianinie jednym palcem pieśni partyzanckie), a zatem niemieckie jedzenie nie przejdzie mi przez gardło. No, może bułka ze śledziem – ale śledź zapewne urodził się w Polsce i tu wychował, zanim zwabiły go kolorowe niemieckie przynęty. Tak czy inaczej – mój przewód pokarmowy u Niemca nie działa (ale przynajmniej nie zaczepiam ich na promenadzie, jak nasz znajomy z dawnych lat, z pytaniem „Do you remember Stalingrad?”).
Po naszej stronie już owszem jedliśmy i to w lokalach – bo zimą, kiedy nie ma wystawionych ogródków, jesteśmy z psem raczej non grata i musimy polegać na żywieniu na wynos. A teraz proszę bardzo, przy stoliku w ogródeczku, czy podać wodę dla pieska, są poduszeczki na krzesłach i miękkie kocyki – bardzo przyjemnie. Tylko Szczypawka trochę za energicznie upominała się o gotowaną rybę z zupy, którą jadł pancio, a właściwie to o każdą rybę, jaką jedliśmy. I o frytki też. W końcu też była w lokalu.
A upał był, że chyba pierwszy raz w życiu cały (trzydniowy) pobyt w Świnoujściu przechodziłam w sandałkach! Codziennie zapowiadali burzę i codziennie ona nie nadeszła. Bardzo było miło i z towarzyszeniem różowego wina na balkonie (przez tę moją wieś mam zwyczaj wyłażenia na balkon w piżamie, zupełnie mi się zapomina, że tam jest cywilizacja i tak się chyba nie robi).
A po drodze w jedną i w drugą stronę mijaliśmy amerykańskie wojsko, raz pod Szczecinem pogubili przyczepy. A z powrotem stali wzdłuż autostrady z przyczyn nie do końca jasnych. Jeśli ich obecność miała wpłynąć pozytywnie na poczucie mojej obronności, to – no cóż, nie do końca im wyszło. Chyba.
Czytam Nosowską – niezła, niezła – oraz „Kobietę w oknie”. Też bardzo dobrze się zapowiada.
A ty wiesz, że dawno temu były plany, żeby molo w Świnoujściu wchodziło w morze i na końcu była zanurzona kawiarnia?
Co do ładności u Niemca – pełna zgoda. I to nie tylko chodzi o porządek, ale o czystość. Choć w Szwecji jest chyba jeszcze lepiej, bo nie dość, że czysto i porządnie, to straganów i innych przeszkadzajek jest śladowa ilość.
Nie wiem, jak długo nie mieszkasz już w Świnoujściu, ale ja za każdym tam jeżdząc coraz bardziej mam wrażenie, że to już nie moje miasto.
eee tam, sie pizama bedziesz przejmowac, daj spokój. Ja mieszkam niby w cywilizacji kilkumilionowej, w samym srodku, a ludziska na balkonach w strojach kapielowych, bokserkach, szlafrokach. I dobrze, jak dla mnie.
Jeden pan naprzeciwko to nawet nie ma w lazience ani rolety, ani mlecznej szyby. I niekiedy jak akurat spojrzysz to widzisz cos, czego wcale nie chcesz widziec ;)))
Identycznie jak w łazience w mojej pracy 😀 Wprawdzie wisi firanka, ale nigdy jej nie ufam, bo wieżowiec stoi tuż obok i zawsze jakiś dziadek albo babcia siedzi na balkonie.
Po jakimś czasie zrobiło mi się wszystko jedno. U mnie na wsi mówią “niech się wstydzi ten, kto widzi” 😉
Tekstem o Stalingradzie rozbawiłaś mnie na amen !!!!!
Ładnie jest też na litewskim wybrzeżu np. Mierzeja Kurońska, Kłajpeda, w dokładnie ten sam sposób – czysto, taktownie, estetycznie, dużo natury, bardzo mało reklam mimo że turystyka kwitnie. Dla mnie, po naszym wybrzeżu, było to jak haust czystego, świeżego powietrza. Polecam.
Żeby nie było – majówkę dało się w sandałach. Owszem, czasem trochę było zimno w paluszki, ale twardym trzeba być.
Może i u tego Niemca targowisko ładniejsze, ale zobaczyłam pierwszy raz ten wylizany porządek i malowane kamienie przy bramach wjazdowych to jakoś szybko biegłam na naszą stronę granicy. Potem już tylko szybko wpadało się do Sky po zakupy i fruu na świnoujską stronę. Chyba jestem bałaganiarą, bo dla mnie ten porządek u Niemca jest nie do zniesienia.