A było tak: ostatniego dnia lipca wracaliśmy z Madrytu do naszej coraz bardziej ukochanej ojczyzny; na lotnisko udaliśmy się taksówką. Taksówkarz trafił się rozmowny, pogadali z N. o tym, gdzie się wyjeżdża z Madrytu na wakacje, czy duży ruch latem, w końcu wyszło do wyznań bardziej osobistych – taksówkarz zapytał skąd jesteśmy i pochwalił hiszpański N. (zwykle obstawiają, że N. jest z Barcelony, hmmm). Jak się dowiedział, że z Polski, to zaczął się chwalić swoim kuzynem, który pracuje w dużej firmie i wyjechał do Polski realizować projekty. Na lotnisko dotarliśmy bez przeszkód.
– I siedzę na tym spotkaniu – referuje mi dziś N. – i tak mi coś zaświtało, więc mówię do tego Hiszpana – a ja to znam twojego wujka. On mi mówi, że niemożliwe, a ja – że owszem, i że jest taksówkarzem w Madrycie. I żeby go ode mnie pozdrowił.
– O matko, no i co?
– Powiedział, że pozdrowi. Faktycznie wygląda na to, że z jego wujkiem wtedy jechaliśmy.
Nie dość, że świat jest mały, to jeszcze potrafi robić niezłe numery – jak się okazuje.
A Japończycy prześwietlili piramidę Cheopsa i znaleźli pustostan nad Wielką Galerią. A ja mam ogromny pustostan w głowie, jeśli chodzi o tegoroczne prezenty gwiazdkowe, a rodzina NIE CHCE WSPÓŁPRACOWAĆ.
W tym roku się doigrają. Dostaną po słoiku majonezu – i to nie kieleckiego.
PS. “Rake” – zachwycający. Dobrze, że mają w planach piąty sezon (w którym Cleaver chyba będzie potrzebował przeszczepu wątroby, jak mniemam).