O NOŻACH I O TYM, ŻE NIE DA SIĘ NIE PRZEKLINAĆ

 

No więc nie mieliśmy prądu przez dobę, ponieważ spadły trzy centymetry śniegu. Pierwszego grudnia (kto by się spodziewał!). W dodatku to nie śnieżyca zerwała linię energetyczną, tylko PGE wyłączyło następnego dnia, bo u jednego na podwórku spadła gałąź – więc to chyba logiczne, że trzeba wyłączyć połowie wsi na całą dobę. I to zimą, czyli zostaliśmy bez ogrzewania i ciepłej wody. Ale przecież było cudownie, tak przytulnie przy blasku świec, N. palił w kominku, a ja – klęłam. Przysięgam, że NAPRAWDĘ chciałabym przestać kląć, ale nie da się, po prostu nie. Następnego dnia kupiliśmy w Biedronce zapas bardzo wielkich i grubych świec, bo jest więcej niż prawdopodobne, że impreza się powtórzy, w końcu astronomiczna zima nawet się jeszcze nie zaczęła.

Co poza tym. No na przykład – kupowałam prezenty gwiazdkowe na Garneczkach – tak, wiem jak to brzmi, gary na Gwiazdkę – ale ja jestem beznadziejnie praktyczna, a tam są naprawdę fajne rzeczy. No i mówię do N., że zostało mi kilkanaście złotych do darmowej dostawy i czy czegoś nie potrzebuje? Owszem, potrzebował – zaraz zagłębił się w kategorii „NOŻE JAPOŃSKIE” i wybrał taki za dwa tysiące sześćset złotych – czyli wcale nie najdroższy; powiedziałabym że ze średniej półki (japońskiej). Ciekawe, jak wygląda dostawa takich noży – czy wysyłają je tymi furgonetkami, które wożą pieniądze z banków z obstawą ochroniarzy. A do lokalu widniejącego w adresie wchodzi dwóch panów w czarnych garniturach i z krótkofalówkami i robią rozpoznanie – „Roger, teren czysty, możesz teraz wnieść paczkę z nożem”. I czy na przykład pomidor na kanapce pokrojony nożem za pięć tysięcy znacząco odbiega smakiem od pomidora, pokrojonego znakomitym hiszpańskim nożem Arcos za osiemnaście euro.

Nie wiem i chwilowo raczej nie spróbuję, bo jednak nie wzięłam tego noża, tylko stalowe naczynko do rozpuszczania czekolady w kąpieli wodnej, o.

Echhhh… zjadłabym frytki. Wielką, gigantyczną górę chrupiących fryteczek.