Przed zdjęciami jeszcze dwie nader palące kwestie. Jedna dotyczy nabiału, a druga czytelnictwa, więc obie są bardzo ważne w niektórych kręgach kulturowych (np. zbliżonych do mnie).
Co do nabiału, to w kartach deserów najczęściej jako specjalność regionalna pojawiały się cuajada albo requeson, oba z miodem. Cuajada to coś pomiędzy zsiadłym mlekiem a jogurtem, a reqeson to nasz twaróg, taki odciskany na sitku i podawany w plasterkach (to drugie – jedno z moich ulubionych śniadań). I co się okazało? Że żadne z nich nie jest ani trochę kwaśne! W ogóle nie mają kwaskowego posmaku, jak nasze twarożki. Kremowe, delikatne, ale bez kwasku jakieś takie mdławe. Chyba wolę nasz twarożek.
Punkt drugi – w drodze powrotnej jedną noc spędziliśmy w Madrycie i akurat trafiliśmy na dni książki. Cału Madryt zastawiony straganami z książką – tanią, przecenioną i w promocji – a we wszystkich księgarniach i kioskach zniżka na książki. Bardzo miło. Oczywiście nie mogłam nie skorzystać i sobie jedną kupiłam, niestety po angielsku, bo po hiszpańsku na razie płynnie czytam menu w knajpie i horoskop w El Pais. Wybór nie był zbyt wielki, więc zdecydowałam się na „Small great things” Jodi Picoult” i kurna mam za swoje. Jasne, że dobrze się czyta, ale o panie śfienty, czego tam nie ma! Rasizm, nazizm i śmierć noworodka – tak w skrócie. No ale wiedziałam, na co się decyduję – Jodi zwykle nie bierze jeńców.
To teraz obrazki (z wystawy).
Zamek w Peniscola – nasz codzienny punkt docelowy, czasem nawet dwa razy dziennie. Tu już jakieś dwie trzecie drogi mamy za sobą.
I codziennie musieliśmy wysłuchiwać komentarzy naszego przyjaciela, że ta plaża to nie jest żadna plaża, tylko normalna ziemia i nadaje się do sadzenia kartofli. Miejscowi artyści doszli do wniosku, że nie tylko do kartofli i robili z niej rzeźby. Tu “Ostatnia wieczerza” (pan ją codziennie spryskiwał wodą z rozpylacza do pestycydów, żeby się nie osypywała). Zdjęcie płatne co łaska 😉
A to ja po wejściu, ledwo dysząca i musiałam przysiąść na templaryjskich murach.
Region Walencja stoi pomarańczą – takie prawdziwe przedwojenne pomarańcze, z grubą skórą, co się ją obiera jednym palcem i bardzo słodkie.
Na targu w Walencji można było kupić chufa – dołączony przepis na orszadę.
Można było również kupić całą masę innych rzeczy, pożytecznych, etstetycznych i pysznych.
A ten widok przypomniał mi występy w erotycznym kabarecie “Crazy Horse” w Paryżu. Tylko tam oczywiście nogi były damskie.
To nasz obiad w El Palmar – kazali jeść taką łyżką i wybierać ryż spomiędzy gnatów.
A znowu w jednym barze w Cuenca specjalnością zakładu były grzybki i to nie byle jakie, bo muchomory! N. mnie bardzo namawiał – spróbuj kochanie, to podobno najlepsze grzyby na świecie, no spróbuj! Ciekawe, o co mu chodziło.
Może jestem konserwatywna, ale zamiast muchomorów (amanitas) zamówiłam szparagi i to nie byle jakie, bo same żółtka (yemas). Surowe wyglądały tak:
A przyrządzone tak – i były przepyszne:
A to już Madryt i “Casa Alberto” – jedna z najstarszych tawern, w której siedział Cervantes i pisał “Don Kichota”. Wcale mu się nie dziwię – też bym chciała przesiadywać po knajpach w Madrycie i pisać – stworzyłabym co najmniej kwadrylogię, a może nawet oktylogię! Pewnie o jamnikach, bo na czym ja się znam oprócz jamników? Może na maśle.
A w ogóle to tam już była taka wiosna, o. I jak tu się nie zdenerwować, no jak? NO JAK?
Wróciłam z Walencji 2 tygodnie temu:) Przecudowny region, wspaniałe jedzenie i niezawodna pogoda:) Polecam każdemu!
Wlasnie zarezerwowalam lot do Walencji, jaram sie!
A co to jest to, co wygląda jak skrzydła nietoperza-albinosa?
To jest niestety suszona ośmiornica.
Niestety, bo ja ośmiornice bardzo poważam, a wszyscy je jedzą!…
A brzuchy zdrowe po takim jedzeniu? 🙂
Wieki temu moj znajomy przywiozl mi z Peniscoli taki kubeczek z uchwytem w ksztalcie penisa. Orszade KOCHAM 🙂
Ale czujecie, że w ramach egzotyki przywiozłam PRZYNĘTĘ NA KARPIA?
Całe moje życie w jednym zdaniu.
🙂
Z Meksyku przytargałam habanero w wielkich ilościach, a tu u nas w Auchan sprzedają taką samą 🙁
Byłam, widziałam, zachwyciłam się też 🙂
Barb, czy moge prosic o kontakt mailowy, gdyz mam pytania na temat Madrytu. Potrzebuję kilku wskazówek doświadczonego hedonisty 🙂
nie wiem czy ci się wyswietla mój adres który każą tu podawac pod Podpisem?
Wyświetla się, napisałam – doszło?
A mnie to ciekawi czy pan artysta zaciągnął straż przy ‘ostatniej wieczerzy’?
Nie wyobrażam sobie, że turyści obok chodzą i żaden złośliwie nie przelazł jeszcze przez środek. 😉
Oczywiście, że tam siedzi, a nawet śpi w namiociku na plaży (plaża jest odgrodzona od promenady i mało kto po samej plaży łazi, choć OCZYWIŚCIE dzieci się kąpały w morzu oraz kilku pijanych Anglików). To jest jego kwaterunek i miejsce pracy.
Baśka hiszpańskie chufa to nic innego jak orzech tygrysi, doskonały produkt do połowu karpi, gdybyś zechciała rozważyć rozszerzenie ścieżki kariery o wędkarstwo 🙂
ZARĄBIŚCIE – ciągnęłam przez pół Europy worek przynęty na karpia, dostępnej w każdym wędkarskim.
Nie ma jak sobie przywieźć pamiątkę!
Tez sie zdenerwowalam. I chce takie szparagi. One chyba nie sa ugotowane w wodzie, bo nie maja gotowanego wygladu? Moze jakos w patelni, w maselku? jjeeej….
A kabarecik wymiata, stanowczo. Gole giczki baletowe 🙂
Na moje to one były z gorącej płyty albo patelni, skropione oliwą i octem z białego wina. Takie omdlałe, ale chrupiące.
o rany, MNIAM!!! musze sie rozejrzec za przepisem, zara zaczne ryc internety!
Ja piekę w piekarniku skropione oliwą, odrobiną soku z cytryny, oprószone otartą skórką i solą. Pycha
A ja pojecia nie mialam, ze mozna inaczej niz w garnku!!! Jak to dobrze, ze sie wlasnie sezon zaczyna 😀
Oraz na patelni, pokrojone na kawałki, z imbirem, sosem sojowym i sezamem. Też pycha:)
zdenerwowałam się.