Najpierw czekałam na burzę, a ona nie przyszła, co mnie wybiło z rytmu i nie owijajmy w bawełnę, wkurwiło. NAPRAWDĘ czekałam na tę burzę.
A następnie pękła mi żyłka w oku, niestety taka z tych większych, może przez burzę, ale bardziej prawdopodobne, że przez pająka. Albowiem wstaję sobie z kanapy, odruchowo spojrzałam pod nogi, a tam – włochata, ośmionoga niespodzianka wielkości kucyka Pony! O matko, jak się wydarłam, no i wtedy musiała mi trzasnąć ta żyłka. No chyba, że trzasnęła mi kilkadziesiąt sekund później, kiedy N. już pozbierał tę makabrę do słoika i tak sobie ZAŻARTOWAŁ, że zaczął tym słoikiem mi wywijać przed nosem! No, słyszeli mnie prawdopodobnie jeszcze za Kołem Podbiegunowym. Przysięgam, że jak się wydarłam pierwszy raz, to aż pająk podskoczył i podkulił nogi.
Tak, że sezon na kątniki wybiegające spod kanap uważam za otwarty, a oko uważam za szczypiące pod soczewką. Zresztą może i lepiej, że trochę gorzej widzę, bo sądząc po zawartości serwisów informacyjnych – nie bardzo jest co oglądać.
Trochę mam już jesienny nastrój „nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie rozumie, tylko pies mi został na tym łez padole”. Po czym pies rzuca mi jamnicze Spojrzenie i zwiewa kopać dziurę w trawniku. Czyli pies mi również nie został.
Ale przynajmniej nie muszę jutro iść do szkoły! A jak nie pieprznie meteoryt, to za niecały miesiąc jedziemy na wakacje. Może do tego czasu oko mi wyzdrowieje; zresztą – pić wino i jeść kalmary można i z jednym okiem.
Czy ja się czepiam, czy zapanowała potworna nuda w serialach?…