Od soboty N. ma syndrom opuszczonego gniazda, ponieważ stół, który produkował w garażu – szlifował, woskował, głaskał – został przekazany właścicielom. Nadal znika w garażu na całe godziny i patrzy się w puste miejsce. Chociaż twierdzi, że już się z tym oswoił, ale oko ma smutne. Takie z lekkim połyskiem.
Namawiam go na założenie biznesu – produkcji unikatowych mebli, a właściwie – MEBLA – jednego rocznie. Oczywiście klienci będą dobierani metodą ostrej selekcji, muszą przysłać CV, rekomendacje od co najmniej dwóch członków loży masońskiej… a nie, wróć, to nie ta branża… zdjęcie twarzy i sylwetki, i tak dalej. Już ja coś wymyślę. Odpowiednio upokarzającego. No i w tym duchu namawiam N., on się niby uśmiecha, ale widzę, że jeszcze tęsknota za pierworodnym go przenika. Pierwostolnym.
Na przyjęciu z okazji wyruszenia stołu w świat moja koleżanka jadła zimne nóżki z karmelizowaną cebulką i kremem z octu figowego. Bo ona tak lubi złamać smak. No ba, w końcu też jadłam na przykład anchois w czekoladzie (oraz ostrą kiełbasę w czekoladzie), ale galareta żeby nie pływała po kolana w occie?… To nie po chrześcijańsku!…
Dobra wiadomość jest taka, że styczeń się skończył (rumieńce jakoś zniknęły, może faktycznie to była alergia – na resztki stycznia). Nieco mniej dobra wiadomość – że przed nami luty. Jakoś się jeszcze trzeba przeczołgać przez luty.
Świstak Phil też zobaczył już wiosnę 🙂
ależ, co pani. Luty to już przedwiośnie, poza tym w tym sezonie zapasy zimy już się skończyły, dziękuję bardzo.
Bo tak: są już krokusy, przebiśniegi i wracają gęsi, a po krzakach i skwerach drą się już miłośnie tatachuje.
Przedwiośnie jak byk.
Słowo skauta!
No weź. Zostawiasz nas bez słowa wyjaśnienia z tymi tatachujami i co?
Nie uchodzi, tłumacz się.
aaaależ natentychmiast, pardąsik!
w wersji złagodzonej tatachuj może zostać nazwany tataciul. Też pasuje onomatopeicznie.
A chodzi o sikorkę bogatkę – jej głosik, pipczący w zaroślach swoją piosenkę, jakoś mocno kojarzy mi się z tymi właśnie słowami 😉
https://www.youtube.com/watch?v=yEorCrgaVEU
haha,male tatachujki.. spiew (dzwiek raczej) sikorki juz nigdy nie bedzie dla mnie taki, jak przed przeczytaniem tego komentarza….
Obawiam się, że starczy mi pary na przeczołganie się jedynie przez 28 dni lutego.
Jakieś pomysły na zagospodarowanie bonusowego dwudziestego dziewiątego?
No wiem, mogłabym pójść na urodziny do Romka T., ale już się raczej nie kolegujemy.
Więc się obawiam.
w tym roku przez 29.
prawie jak opuszczone gniazdo…
Zimne nóżki tylko z chrzanem.
I nie chrzań mi tu o occie.
No z chrzanem już prędzej. Czy ze skiszonym grzybkiem.
Ale na słodko?…
Luty to:
1. Tłusty Czwartek
2. Ostatki
3. Walentynki
4. moje urodziny
5. rocznica pewnej znajomości i zaręczyn (dla ułatwienia wszystko mamy jednego dnia, żeby się nie myliło, ślub też miał być 28.02, ale ksiądz mnie ofukał, bo to już Wielki Post i nie wypada, więc żyjemy w grzechu – z winy Kościoła!).
Reasumując, luty to 5 (słownie PIĘĆ) okazji, żeby się bezkarnie nażreć słodyczy 😀
Za to marzec mógłby się wypchać i nie przychodzić, bo jest pluchowaty, zasyfiony (jak śnieg stopnieje i całe g… wylezie), szary i zimny. Niby macha tą wiosną jak obietnicą wyborczą, a tak naprawdę tylko czeka, żeby przypierdzielić śniegiem. Zupełnie jak nasz obecny… a nie, nie skończę, bo podobno już czytają 😉
Zwracam uwagę, że po lutym już tylko marzec i, cholera, to już musi być wiosna! Nawet jeśli oznacza to syf pogodowy. Poza tym luty jest krótki, szybko zleci mając na uwadze tłusty czwartek i ostatki. Tak więc – w górę serca!