Mam po tym weekendzie łeb spuchnięty jak bania, bo najpierw N. kupił Szczypawce piszczącego gumowego prosiaka, a później jeszcze moja koleżanka przywiozła jej w prezencie prześliczną pluszową kostkę. Z piszczałką. Dwie doby nieustającego piszczenia. Czy to są warunki do… do CZEGOKOLWIEK? Mam ochotę popełnić jakieś co najmniej wykroczenie.
W dodatku miałam zagadnienia tekstylne, a wręcz faszionelskie. Najpierw N. wybierał się na jakieś lecie i kazał mi złożyć (@*&^$%) poszetkę. W Internecie jest mnóstwo instruktaży, jak złożyć poszetkę, tylko że nikt się nie zająknie o tym, jakie to cholerstwo jest śliskie i nieposłuszne. Niestety, to nie papier do origami. W dodatku ja się męczę, wysilam, składam i co słyszę zamiast podziękowania?… „James Bond miał INACZEJ”. Następnym razem niech mu James Bond składa.
A później była jazda z Zebrą pod tytułem „Moje dziecko ma być przebrane za choinkę, a nigdzie nie ma nic zielonego WYMYŚL COŚ!” i musiałam uruchamiać gorącą linię i niepokoić koleżankę w niedzielne popołudnie. Jakby nie mogła jej zgłosić do przebrania za owieczkę – mam piękną białą kamizelkę z prawdziwej sztucznej owcy – ale nie, oczywiście musi być choinka (chociaż i tak dobrze, że nie kazała mi szyć kostiumu ośmiornicy – osiem nóg, Dawidzie! – albo homara).
A na koniec musiałam jeszcze posprzątać rozsypany orkisz, w dodatku atakowana pytaniami “Skąd my mamy orkisz?”. No już CO JAK CO, ale orkisz w tym domu to całkowicie NIE MOJA sprawa. Co innego rozsypane masło – to bym wiedziała, skąd mamy. Ale chyba nie zdążyłabym posprzątać, bo Szczypawka by mnie ubiegła. Na orkisz jakoś nie reflektowała.
Ale to i tak jeszcze nic. Myślę, że prawdziwy moment refleksji miałam we czwartek wieczorem, kiedy to N. wrócił z delegacji i służbowego obiadu w hiszpańskiej restauracji z pudełkiem, do którego miał zapakowany hiszpański stek. Dla Szczypawki. No, nie cały – to, czego nie zjedli. Piękna wołowina z grilla, średnio wysmażona. A ja sobie zjadłam chińską zupkę (ostro – kwaśną). To tak jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości, jaka jest kolejność dziobania w naszym stadzie.
I jeszcze ten wiatr. Ugh.
PS. Na zdjęciu mały zbój z kosteczką. Po weekendzie kosteczka jest już rozpruta z jednego boku. Zdjęcie niezbyt dobre, bo to jak próba sfotografowania tornado.
W tym roku oglądałam Love actually w noc przed Wigilią, prasując 12 męskich koszul w różnych rozmiarach (4 chłopaków x 3 koszule).
Tej poszetki to nie dało się w trakcie przyszpilać np. do deski do prasowania, w ostateczności kanapy i takiej przyszpilonej złapać nitką w 2-3 miejscach, żeby się trzymała? Tak se gdybam, bo szczytem moich umiejętności w temacie odzieży męskiej jest zawiązanie krawata i uprasowanie koszuli.
A Bond to pewnie miał taką poszetkę od Q, z licznikiem Geigera, GPS-em i laserowym otwieraczem do konserw więc się nie liczy.
Kostiumy w przedszkolu – temat rzeka. Przerabialiśmy smoka (czapka kibica z kolcami i duużo zielonego), rycerza (hełm ze srebrnej tektury), sowę (stara pokoszulka z milionem szarych i brązowych paseczków bibuły), czarodzieja (mój granatowy szlafrok z naszytymi cekinami + różdżka z takiego badziewia z podświetlanych żyłek). Już w szkole był Harry Potter (pryszcz! okularki z drucika i blizna maźnięta konturówką). Ale najlepszy kostium Młody wymyślił sam jak w czwartej klasie mieli się przebrać na lekcję polskiego za postać z mitologii greckiej. Oczywiście zapomniał o tym, ale na lekcji ukląkł na podłodze, położył sobie na grzbiecie plecak i oznajmił że jest górą Olimp.
Syn mojej koleżanki bardzo chciał być telewizorem.. i był.
To się nazywa kreatywność!!
Polska – z naszą władzą jest jak z pytaniem, kiedy chłopak zmienia się w mężczyznę? http://www.almoc.pl/img.php?id=3512 – kiedy zaczyna rozumieć…
Każdy ma czasem gorsze dni, a zupki chińskie są the best:) polecam zrobić zapas i jeść o każdej porze
Mój 4latek uwielbia wszelkie wampiry i piosenki o nich i cały ten hallowinowy szyk.
Więc, Ciocia zakupiła mu cudny wampirzy look. Elegancka bluzka markiza w nietoperze, do tego czarna kamizelka i lśniący płaszczyk czarny podbity purpurą. Gacie, wiadomo, załozy się czarne leginsy/ joggery i jazda na salony!
To nie, on też będzie sobą ;). yyy!!!
Ja nawet lubię N. No ale… jak czasami coś… Gdzie tu duch Bożego Narodzenia?! Słusznie, że naszła Cię refleksja.
Ale co do zup, to ostatnio najwspanialsza na świecie jest zupka PHo z ryzowym “tagiatelle”, może dlatego tak dobra, ze nie ma tam grama surowej wołowiny. Spróbuj koniecznie!
a nigdy nie próbowałaś wygrzebać piszczałki z tego małego otworu dzie dmucha?
A po co się męczyć i wygrzebywać? Się bierze widelec i w trzy sekundy przekłuwa dziadostwo. Najlepiej zanim się w ogóle da obdarowanemu zabawkę do reki, znaczy pyska 🙂
dobry plan:D
Eight is a lot of legs, Davic <3 Love actually!!! 🙂 W tym roku popełniłam Elfa, w zeszłym przeczesałam okoliczne ciuchlandy w poszukiwaniu czegoś zielonego 🙂
A ja mialam takie niebywale szczescie w zyciu, ze i w przedszkolu mojego dziecka, i w podstawówce, kostiumy na wszelkie przedstawienia robily “panie”. Ewentualnie z ochotniczym hufcem pomocniczym. Bo jakby mi tak kazali cos uszyc… pewnie by dziecko do dzis mialo ciezka traume.
Raz tylko musialam dostarczyc czerwonego kapturka, ale kupilam w markecie gotowca, kapturek+pelerynka+fartuszek.
Zbój-Rozpruwacz jak zwykle przeuroczy :}
Dobrze, że nie musiałaś dostarczyć Dzieciątka (vide Leonardo w “Pulpecji”). 🙂
O rany, a ja się muszę pochwalić, bo mi się tak pierwszy raz w życiu udało: weszłam do księgarni internetowej i kupiłam wszystkie prezenty oprócz dla męża. Mężowi kupię jutro wracając z pracy. Normalnie sama nie wierzę. 😀
A ja z prezentami jestem w dupie. Mam 3, brakuje mi 10. A jeszcze muszę obmyślić zemstę na cioci, od której moja 3-latka otrzyma…perkusję. Czujecie ten temat?
Ciocia albo powoli myśląca, albo wyjątkowa wredota!
Proponuję zegar ścienny elektroniczny, wygrywający kuranty co 15 minut, a o północy refren z operetki.
A gdzie to można kupić? 🙂
A może – oprócz zegara z kurantem czy jakiegoś innego starannie przemyślanego prezentu – zastosować metodę z którejś z książek Chmielewskiej: dawać dziecięciu perkusję wyłącznie przy okazji wizyt kochanej ciotuni? I wtedy zachęcać do grania “dla cioci”? (przy okazji, u Was też były wariacje na temat “babcia przyjeżdża, załóż tę piękną (ekhm…) sukienkę od niej”?)
“Prezenty od cioci” to jakiś rodzaj tortury chyba. Moja matka na 60 urodziny dostała od cioteczki czekoladę i brzydkie kolczyki z Rossmanna. Kilka lat wcześniej arbuza z kokardą. Ja zostałam uraczona najkoszmarniejszym wazonem na świecie (stylizacja na orient) który mimo licznych przeprowadzek nie chce się rozbić. Poza tym klasyczne numery prezentowe cioci, to rajstopy, brzydkie ozdoby choinkowe, mydło i majtki (przy czym żeby było ciekawiej osoba nosząca rozmiar M dostaje takie XXL). Wiele lat temu moja matka, miłośniczka serialu “Powrót do Edenu” nadała cioteczce ksywę “Cioteczka Dżili” (czarny charakter serialu, złośliwa małpa która bierze udział w wyrzucaniu głównej bohaterki za burtę na pożarcie krokodylom).
Nie, nie, nie. Muszę sprostować, bo choć uważam, że dla kupujących tego typu prezenty bez konsultacji z rodzicami powinno być specjalne miejsce w piekle, to jednak ta ciocia nie ma nic wspólnego z powyższym opisem. I o wredotę nigdy bym jej nie posądziła. Ona po prostu bardzo dobrze zna moją córkę i wie co jej sprawi największą radochę. A ja najwyżej będę ryglować drzwi do pokoju małej i pomstować na ciotkę i jej potomstwo do trzeciego pokolenia 😉
I zegar z kurantem oczywiście też dostanie :))
Dobrze, że przypomniałaś – trzeba zawczasu odkopać Love Actually. I Bridget Jones. I kupić wino. Albo dwa. Taka tradycja bożonarodzeniowa 😉
Dwa. Bo ja wpadnę!
Aha, czyli razem cztery. Zapraszam 😉
Dlaczego 4? wezmne 1 na zapas! sama sobie policz ilu nas jest 🙂
A co do kostiumów przedszkolnych – mam łatwo, gdyż starszy miał być przebrany za bałwanka (babcia uszyła stosowny strój, ja dorobiłam pompony), a młodszy ma pozostać sobą 😉
Kpochany dzieciak – ten młodszy! ;))
Widzę, że lubi tę swoją grotę Łokietka 😉
Fafik nie ma tak dobrze, nie dostaje zabawek. Tyle jego, ile ukradnie dzieciom i one tego nie zauważą.
Lubi bardzo. Rude jamniki w domu moich rodziców niespecjalnie lubiły – tylko najstarsza (Balbinka) przesiadywała w wiklinowej budzie, reszta wolała fotele i kanapy (i łóżko, oczywiście). Zabawkami też się nie interesowały specjalnie, wolały np. skórzanego gnata.
A zabawki ukradzione są oczywiście NAJLEPSZE! Szczypawka z Fugą zawsze sobie nawzajem kradły 🙂
Podpowiem, w sumie pięć.
Wystarczy?
No bo moż ejeszcze ktoś wpadnie…. ;|