Sobota była pod znakiem długonogich zwierząt (oraz cmentarzy oraz rosołku u apodyktycznej ciotki N., ale to wiadomo).
Poszłam do zoologicznego kupić memłaki dla Szczypawki; na moje „dzień dobry” zza półek wysunął się długi, wąski nochal w tygrysie paski, a za nochalem reszta pięknego stwora. Pan zoologiczny przyprowadził do roboty hiszpańską charcicę – stworzenie całe składające się z nóg i wystających kości, dwuwymiarowe jak kartka papieru. Miękkie jak aksamit i pręgowane jak tygrys. Długi pysk, który mnie przywitał, za chwilę miałam WSZĘDZIE – pod pachą, w kieszeni, w cholewce buta, trącający w kolano.
– No widzi pani – westchnął pan zoologiczny. – Wzorzec rasy mówi, że one są płochliwe i wycofane. A ona o.
Mało przejmujący się wzorcem rasy psi pysk właśnie tkwił tym razem dla odmiany w kieszeniach N., a za chwilę w portfelu. Piękne stworzenie, ale naprawdę tak im muszą sterczeć żebra i kości miednicy?… Nie to, co nasz włochaty pulpet (który na pewno TEŻ ma gdzieś żebra, ale chyba już nie pamięta, gdzie dokładnie).
Drugie długonogie stworzenie powitało mnie przy drzwiach wejściowych do domu mojej ciotki, ale wcale mi się do niego nie wyciągnęły ręce. Raczej nogi (do uciekania). To już jest nudne, ale napiszę to – znowu największy kątnik, jakiego w życiu widziałam. One z tygodnia na tydzień są coraz większe i coraz bardziej włochate. Może grawitacja słabnie?…
A na obiad zaproszeni zostaliśmy do Zebrostwa, na jagnięcinę, którą szwagier piekł dziesięć godzin. DZIESIĘĆ GODZIN!… Faktycznie mięciutka i soczysta, ale DZIESIĘĆ GODZIN?… A mówi, że gęsi piekł dwanaście. A ja się czaję z pieczeniem wieprzowiny na pulled pork, bo to trwa cztery – pięć godzin. Chociaż nie wiem w sumie, dlaczego aż tak mnie to przeraża, przecież nie muszę tam stać i tego trzymać. Nawet mieszać nie muszę (jak np. cebulę). Jakaś psychologiczna bariera.
Miałam mieć dziś doła, ale Szczypawka mnie ubiegła. Z tym, że jej egzystencjalne bolączki zwykle kończą się rzyganiem (moje nie). Już się nie mogę doczekać.
PS. Ale za “Autobiografię według Monty Pythona” ktoś powinien dostać klapsa na gołą pupę! Nie dość, że ta czcionka jest ledwo czytelna na białym tle, bo jest po prostu za mała, to na kolorowym tle jej się NIE DA CZYTAĆ wcale! Po kilku stronach migrena i zez gwarantowane. Dlaczego, ja się pytam?… Dlaczego nam to zrobiłeś, wydawco?
Kochana, bez związku z postem, więc bez sensu… Ale! – mam w zamrażalce albo zamrażalniku – zależnie od regionalnych upodobań – jedną taką, ośmiornicę. I myślę sobie, że skoro Ty masz dobry przepis, to może byś na jakąś wymianę poszła?:)
To ja też bez sensu, a raczej bez związku z ośmiornicą. Zamrażalnik albo zamrażarka: http://obcyjezykpolski.pl/?page_id=4573
(wiem, wiem, Grammar Nazi i w ogóle, ale fajnie jest coś wiedzieć na pewno, a nie się tylko domyślać lub wierzyć w upodobania regionalne. Poza tym mam nerwicę i mi wolno)
No więc zawarcie znajomości z ośmiornicą trzeba zacząć od ugotowania w garze z osoloną wodą (bardzo osoloną, na granicy roztworu nasyconego). Jak woda się zagotuje, to bierzemy ośmiornicę za łeb i zanurzamy jej nogi we wrzątku i wyjmujemy – trzy razy tak trzeba zrobić; po tych trzech razach ona podwinie nogi i wtedy ją CIACH! Całą do gara i 40 minut gotowania.
Jak ugotowana, to się ją sadza na talerzu, łbem w szklance, żeby ostygła.
I teraz tak – najprościej po galicyjsku: nogi się tnie nożyczkami na kawałeczki, polewa dobrą oliwą, sypie papryką i zjada z chlebkiem albo z gotowanym ziemniakiem. Coraz modniejsza jest pulpo crujiente, czyli chrupiąca, czyli te pocięte nogi obtoczone w panierce i króciutko usmażone (nie za długo, bo się zrobi opona). Jadłam też nogi pocięte na większe kawałki i potrzymane w lekkiej octowej zalewie z cebulką, jak śledzik – dobre, delikatne takie.
Łeb najlepiej pokroić drobno, wymieszać z papryką i cebulką w kostkę i doprawić winegretem, czyli salpicon.
Są jakieś potrawki z duszonej ośmiornicy, ale nie robiłam nigdy.
O. (a właściwie:) Y. Bo ja myślałam, że o pieczeniu w żołądku będzie.
Łzawią mi oczy nad Pythonami. Chyba lupę sobie sprawię, albo poczekam, az to wydadzą na kindla. Nie da się czytać.
Przed chwila obejrzałam odcinek serialu “River”. Nówka sztuka (jest jakiś z 2012, więc nie daj się nabrać), prosto z angielskiej stajni.
Mam cichą pewność, że to Twoje klimaty. Schizofreniczne, dołujące i z niespodzianką z tyłu głowy jednej z postaci. Zerknij 🙂