Weekend zaczął się od wysłania N. do lokalnego sklepiku po cebulę, ponieważ musiałam zrobić karmelizowaną cebulę do hamburgerów na sobotę, a w koszyku leżały tylko cztery sztuki. Do czterech cebul to nawet nie ma co z łóżka wstawać – trzeba tego towaru nakroić wiadro, żeby wyszedł nieduży słoik pysznej, bursztynowej karmelizowanej cebulki (w tym miejscu moja wątroba trzasnęła drzwiami i wyszła).
Poszedł, wrócił i mówi, że w sklepie stanowił zjawisko o charakterze społecznym, ponieważ wszyscy w kolejce przed nim, a i po nim, kupowali wyłącznie piwo.
– A ja jak ten odmieniec – piwo i cebulę.
(Mógł poinstruować zebranych, że cebula to dlatego, że żona się wścieka jak poczuje alkohol i dlatego kupuje coś do przegryzienia i odświeżenia oddechu – coś jak sorbet cytrynowy pomiędzy potrawami na oczyszczenie kubków smakowych, prawda).
Wyszła pyszna. A cały dom jechał cebulą dwie doby (i żyli długo i szczęśliwie, po udanym przeszczepie wątroby).
I chciałam powiedzieć, że wspaniale jest mieć przyjaciół, którzy nas tak dobrze znają, rozumieją, i AKCEPTUJĄ nasze prywatne pierdolce, ponieważ wtedy dostaje się absolutnie fantastyczne prezenty urodzinowe. Oto zestaw prawdziwych rarytasów:
– lalka voodoo (z napisem EX LOVER, bo innych nie było, ale napis można zmienić, bo ja osobiście do żadnego EX nic nie mam – coś się wykombinuje, spokojna głowa) (i dołożę szpilek, hue hue hue);
– SERUM Z WĘŻA – how cool is that?… (to dlatego na całym świecie zabrakło surowicy przeciwko jadowi – po prostu Hanka wydoiła wszystkie węże na prezent dla mnie!);
– oraz srebrny jamniczek, który jest po prostu najzwyczajniej simply the best, jak Tina Turner.
(Dostałam jeszcze kalendarz na 2016 rok ze złotymi myślami Beaty Pawlikowskiej, ale o tym INNYM RAZEM, bo nie będę psuła miłego nastroju; poza tym to oczywiście taki wyrafinowany ŻART, ha ha) (już ja się odpowiednio zemszczę).
Czy ja już wspominałam, że prześladuje mnie Wodecki? Może nie tyle osobiście, co jego piosenka o tym, że oddaje kwiaty bo jest żonaatyyyy – od tygodnia się wszystkim skarżę, że ciągle to słyszę i już nawet N. zaczyna to podśpiewywać – ładna piosenka, ale co za dużo, to wiadomo – cholery można dostać. I co? Dziś wstajemy o piątej rano, N. włącza Trójkę, a tam co? ŻONATY WODECKI. No naprawdę!…
jak się robi karmelizowaną cebulkę?
WYCZYTALAM GDZIES, ZE JAK CIĘ PRZESLADUJE PIOSENKA WÓWCZAS NALEŻY ENERGICZNIE ŻUĆ GUMĘ (DO ŻUCIA:)..PONOC POZWALA POZBYC SIĘ PRZESLADUJĄCEGO PRZEPOJU…
nie wiem czy się przyznawać, ale nie znam ŻONATEGO WODECKIEGO… ktoś jakiś link? tylko błagam, niech to nie ŻONATY WODECKI będzie pierwowzorem zielonej lalki voodoo, bo ja tego Wodeckiego nie przesadnie ale jednak lubię… 😉
This:
https://www.youtube.com/watch?v=OGT8y4ZU8AQ
Naprawdę fajny kawałek, obiektywnie rzecz biorąc. ALE JUŻ NIE MOGĘ!…
Jamniczek bardzo fajny. Z całego zestawu najbardziej przypadł mi do gustu. To jakiś wisiorek, czy bransoletka? Nie widać za dobrze na zdjęciu. Z całą pewnością taki prezent sprawiłby mi sporo radości.
No proszę 😀
A na co działa serum z węża? To jakiś bardziej adekwatny do naszych czasów odpowiednik kąpieli we krwi dziewic? 😉
na porost zębów jadowych? 🙂
Działa na urodę – napina, rozświetla i wygładza; i ja w to wierzę, bo – CZY KTOŚ widział pomarszczonego węża? NIE! Same gładkie (i świetliste)!
Czyli jak krew dziewic ;)))
No tak. Wychodzi, ze tak 🙂
Ale, ale, ja nic nie chce mówic, ale te weze to skóre ZRZUCAJA. I pod spodem dopiero maja mloda i jedrna. Takze, ten, no. Ostrzez N moze, jakbys do tego zrzucania doszla. Bo moze chlopina nie strzymac takiego niezapowiedzianego widowiska.
Bo to jest tak, że KAŻDY musi mieć swoją piosenkę Zbynia Wodeckiego, a jak ktoś mówi, że on nie ma, to znaczy, że jeszcze na nią zwyczajnie nie trafił ;).
Moja jest – “Za Tobą pójdę jak na bal”.
Ps. Do Ciebie – ale tylko ze względu na tytuł- pasowałaby mi “Szalona krewetka” 😉
Nie to żebym się jakoś przesadnie czepiała, ale to zdaje się Krzysztof Krawczyk śpiewał?…
Taaaaaak. I o Krawczyka chodzi właśnie, że każdy ma jakąś jego piosenkę 😉 (co ja z tym Wodeckim? – szalona krewetka zmyla tropy)
To moze byc prawda. Ja kocham “parostatek”…