No dobra, to wróciliśmy (korki w Warszawie – constans; to już tak na zawsze?) oraz odebraliśmy psa z przedszkola tymczasowego u mojego tatusia. Który, sądząc po zapachu, trzymał ją w beczce po smarze. Było chłodno, ale pysznie i w ogóle, chociaż zwichnęłam nogę. To teraz napiję się herbaty (też nie mają) oraz upiorę odzież. I może psa (chociaż wtedy to już się na mnie obrazi na śmierć).
Strasznie mi chlupie wino w całym organizmie.
PS. A w ogóle to odnotowuję sukces, że nie powitała mnie sałata jak kiedyś kiedy wróciłam z wakacji i sałata w stanie płynnym zrobiła falę powitalną na moją cześć. Przy samych drzwiach już była. W samolocie powrotnym mi się przypomniało “O Jezu, sałata!…”, a tu proszę, sałata zachowała się bardzo przyzwoicie – zwiędła, ale poza tym spoko. Za to rzodkiewki dały czadu, no ale na szczęście w plastikowej torebce i spokojnie dało się wynieść biohazard nawet bez rękawiczek (starając się jednak unikać wspaniałego zapachu). No.
Wino chlupie. A porto?
No! W końcu jesteś 🙂 Strasznie mi Ciebie brakowało 🙁
A propos salaty to tez kiedys zostawilam, wracam po 3 tyg i tez ze masakra bedzie.. a salata? Jak nowka. Nie chce wiedziec z czego ona byla..:(((
za trzy dni lecę Twoim tropem. polecasz coś bardzo albo bardzo odstręczasz w Lizbonie? i jakto chłodno?! cholibka, musze przeprogramować walizkę i dorzucić polover i barchany?
b.
Nie no, teraz juz upał! Już wróciłam!
Polecam płaskie buty. PŁASKIE, absolutnie płaskie.
I polecam dzielnicę Baixa, całą.
Nie spotkałam się z czymś czego nie polecam, za krótko byłam.
Nie ma to jak powitania na przyzwoitym poziomie!
Pozdrawiam
Rzodkiewki! Właśnie mi się przypomniało, że miałam je ogarnąć, więdną w szafce…