Pól niedzieli się przeczołgałam po meblach, bo szło na deszcz. A jak idzie na deszcz, to ja pełzam (pogodynka pełzająca). W związku z powyższym tylko na moment odwiedziliśmy kolegę, który się przeprowadził z metropolii w naszą okolicę – opowiedział nam o sarence, która przychodziła o poranku do niego na ogródek skubać listki… Był zachwycony i robił jej zdjęcia, dopóki mu nie zeżarła wszystkich drzewek, świeżo przywleczonych ze szkółki. Powyżej pewnego progu inwestycyjnego podobno przestaje się kochać sarenki na podwórku.
Dla podtrzymania krążenia obejrzałam sobie „Mystic Pizza” (z wyprzedaży garażowej od Zuzanki). Niech mi ktoś powie, ze filmy z osiemdziesiątych lat nie mają czegoś w sobie – zwłaszcza te z podziałami klasowymi w tle (dziewczęta z warstwy uprzywilejowanej charakteryzują się tym, że wyglądają jakieś 15 lat starzej od swoich ubogich koleżanek). Julia Roberts w zasadzie nic się nie zmieniła, ale jest jedna scena, jak ona leży i pokazują jej nos od dołu Założę się, że w żadnym innym filmie już nie pozwoliła pokazać swojego nosa od dołu (żeby nie było, że się czepiam – jest śliczna, ale nochal od spodu ma niezły).
Deszczyk, rachuneczki, oby do czwartku (oczywiście śniło mi się, że spóźniliśmy się na samolot).
PS. Bym zapomniała! Bo sobie wymyśliłam taki prosty obiad bez mięsa, bo jakos nie mamy na mięso melodii – kopytka z grzybowym sosem, wszak jest sezon! W roli grzybków wystąpiły opieńki, MEGA WIELKA TORBA, którą N. kupił za 8 złotych (ja bym się targowała! Znaczy, dałabym 10 zł ale za połowę tego!) – no więc, jakby ktoś nie wiedział, to opieńki trzeba wstępnie obgotowywać, i to tak z pół godziny. Następnie kopytka. Może i proste są, ale upierdliwe dość. W dodatku stwierdziłam, ze przerobię wszystkie ziemniaki, bo po co mają się zamienić w zupę pod naszą nieobecność. Po użeraniu się z grzybami dwie godziny i kopytkami następne trzy, odechciało mi się jednego i drugiego, zjadłam suchy chleb z herbatą i nie wiem, od czego kucharze tyją.
Zawsze wprowadzasz mnie w taki stan, taki błogi stan, gdy czytam Twoje teksty…..:)
Obiadek przepyszny! Sam bym taki zjadł. Jeśli chodzi o sarenki to okolice mojego domu o tej porze roku dość często odwiedzają i to te malutkie i to te ogromne)
Ja tylko chciałam dodać, że filmy jak filmy, ale muzyka z lat 80.! To jest dopiero.
A jak tam piękna Szczypawka się miewa?
Uwielbiam czytać Twojego bloga. 😀
PS. Zdradź mi skąd wzięłaś takie oryginalne imię dla jamnika.
Poznałam ją już z imieniem. Jej mama mieszkała u pani, ktora prowadzi hodowlę wilczarzy i te wilczarze traktowały jamniki trochę jak swoje szczeniaki. Mała wyjątkowo je kochała i cały czas im właziła do misek i wisiała zębami na kudłach u pyska (a była mniejsza od ich głowy). Cały czas je podszczypywała i podobno stąd imię. Poza tym, urodziła się z tyłozgryzem i ma taki uroczy, zaczepny pyszczek.
Proszę pogłaskać Szczypawkę ode mnie.
Także posiadam jamnika, ale krótkowłosego. 🙂
oj uwielbiam kopytka a do tego sos grzybowy pychota, nie rozumiem Cię jak mogła Ci przejść ochota na to danie 🙂
O, myślałam, że już Cię nie ma.
Ale w sumie pasuje, bo od piątku ma temperatura troszkę wzrosnąć 😉
WRRRR.
Ja się w końcu poddam OCZYSZCZANIU JAJEM, żeby zrzucić ten pogodowy urok z siebie, cholera jasna.
To ja chetnie wezme te kopytka, nie ma sprawy! A Julia podobno nie pozwala tez pokazywac w filmach swoich stóp, bo niby duze sa i maja koslawe palce.
Jak Ty to robisz, że po każdej Twojej notce gęba mi się śmieje? A jeśli chodzi o śliczne sarenki i inne leśne zwierzątka na nieogrodzonym podwórku, to mają też inną niesympatyczną cechę: przynoszą na sobie kleszcze, które potem czyhają na domowników. Wiem, co mówię, niestety.