Obcięłam ogon. Dziewczyny z “Fabryki marzeń” przeniosły się do przedwojennego mieszkania z przechodnimi salonami i pianinem, jest nastrojowo i dekadencko. Głowę się myje na podium, a z fotela można podglądać sąsiadów naprzeciwko. Podoba mi się.
Rozmowy z naszym przyjacielem, do którego się wybieramy za tydzień, są mniej więcej takie: “No, dziś to mieliśmy fale po dwanaście metrów! Roztrzaskało łódkę o skały. Tak, leje cały czas, ahahaha. Hasta pronto!”. W ogóle mnie to nie rusza, poprosiłam N., żeby opracował listę barów w Santiago, w których będziemy siedzieć, z uwzględnieniem najkrótszej drogi pomiędzy nimi z zastosowaniem ortodromy.
Ptaszki coś podejrzanie mało jedzą. N. mówi, że one już poczuły wiosnę i NIE JEDZENIE IM W GŁOWIE. Świergolą po krzakach, aż kurz idzie. No, ja bym bardzo chciała, żeby miały rację, ale aż taką optymistką nie jestem, żeby uwierzyć, że to już koniec. Obawiam się, że te kilka ładnych dni to tylko taka chwilowa przerwa w transmisji i jak weźmie zza węgła pizgnie ZŁEM, to się nie pozbieramy.
Coś z żelazem potrzebuję, bo na okrągło zwisam z mebli. Ta spirulina to faktycznie coś daje? A nie jest zbyt ohydna i nie odbija się człowiekowi zarośniętym akwarium?…