N. od rana lekko wytrącony z równowagi, bo jakaś piewica w Trójce się darła, że jej cisza wpadła w małżowinę. Ja tam nie wiem, bo akurat myłam zęby, ale jeśli faktycznie, to już naprawdę, jak można takie rzeczy ludziom od rana serwować jeszcze przed śniadaniem?…
A później sobie postaliśmy w korku na Pradze. Tez pięknie. Obok Zoo i przychodni weterynaryjnej dla zwierząt egzotycznych.
„Luther” i „Perception” dają radę. Aczkolwiek wolałabym, żeby Luther więcej działał, a mniej przeżywał. Bo przeżywa jak wegetariańska stołówka pełna hipsterów. Ta psychopatka za to bardzo miła, jest ciekawym elementem krajobrazu i mam nadzieję, że niejednokrotnie jeszcze da czadu. A co do „Perception”, to… jak człowiek słyszy głosy, mówi sam do siebie i rozmawia z bytami urojonymi, to się kwalifikuje do leczenia?… Naprawdę?… Powinnam się zacząć martwić?
(I tak, nadal nie lubię tego całego Erica McCormack, ale w porównaniu z tą niunią, co gra pańcię z FBI, która mnie tak wkurwia, ale to TAK wkurwia, że para mi leci z uszu i podskakuję pod sam żyrandol… No więc, w porównaniu z nią, on może być).
Aha, i wczoraj w ramach diety posthiszpańskiej, że koniec z tłuszczami zwierzęcymi co najmniej na rok, wyszłam ze sklepu ze słoiczkiem czego? No czego? Dodam, że z dodatkiem jabłuszka i śliwek.