Co za jakieś porąbane dni. Ze wszystkich stron atakuje oszalała skondensowana chujnia próżniowo pakowana. Gdybym mówiła serio, to na mojej kuchni powinien stać 50-litrowy gar z ludzką głowizną.
W niedzielę poharatałam sobie ręce, sprzątając z grobu Mamy śnieg i lód, tylko po to, żeby dziś w nocy spadła następna porcja. W dodatku gdzieś podziałam torbę z rękawiczkami – spakowałam je tak, żeby nie zapomnieć, gdzie je położyłam. Nie wiem, kurwa, co z nimi zrobiłam. Uprzedzając pytania – tak, w zamrażarce już patrzyłam. Nie ma. Prądu u nas na wsi też co chwilę nie ma.
Normalnie jestem za leniwa, żeby być agresywna, ale przelewa mi się. Prze le wa.