Echh… Jak zwykle, jak zwykle. Ja we wszystkim jestem dobra W TEORII, a w praktyce słabiej.
Z tą moją emancypacją zaczęłam z wysokiego C i o mało nie zamówiłam sobie na dobry początek sukienki z napisem “I’M FREE BITCH”. Niemniej wycofałam się z transakcji, bo po pierwsze, nie była za piękna, a po drugie… Jeszcze ktoś by zrozumiał ten napis opacznie, albo co gorsza – DOSŁOWNIE, no i co bym wtedy zrobiła?…
Ponadto, co robi kobieta wyemancypowana, kiedy widzi wór śliwek? Niedużych, twardziutkich (prezent od znajomych łuczników)?…
NIC.
PRZEMILCZA JE.
(Może je też kopnąć).
A ja? Odruchowo zupełnie zrobilam je w occie. I to nie PO PROSTU w occie, tylko tak, jak robiła moja babcia. Czytaj – cztery dni zlewania, zagotowywania zalewy octowej i ponownego zalewania śliwek. Bilans jest taki, że:
– mam czarny paznokieć, a właściwie dwa, od wybierania pestek;
– wciągnęłam nosem owocówkę (dziki tłum latał nad garnkiem z octowym syropem) – o mało się nie porzygałam;
– lepi mi się pół kuchni.
NO JA NIE WIEM.
Czy śliwki w occie psują imydż, drogi pamiętniku?
Ale bikini, owszem, zamówione.
Zupełnie nie rozumiem tego szału wekowania, a już śliwki w czym???? wjakims syropie to jeszcze ale ocet??? bleeeeeeeeeeeee ohyda
1. Mam czarny paznokieć od dłubania śliwek – na MARMOLADĘ.
2. Mam w domu MYSZY.
3. Lepi mi się pół kuchni.
Pozdrawiam
Myszy!
Stuart Malutki!
Przynajmniej nie wciągniesz mychy nosem. Mnie drugi dzień mdli po drosofili.
Wyemancypowana czy nie ochotę na śliwki zrobiłaś 😉 pozdrawiam
Można przyjąć, że jesteś tak dalece wyemancypowana, że stereotypy i konwenanse dotyczące przerobu śliwek w ogóle Cię nie dotyczą i to że je przerabiasz oznacza właśnie, że jesteś 7 falą emancypacji.
Nie psują:) Nawet więcej, możesz się wpisać teraz w trend eko, jeśli tylko założysz wegetariańskiego bloga o gotowaniu i przestaniesz się szczepić 😉