W Hanowerze byłam. Na mistrzostwach świata w łucznictwie (czy tam Europy, ja się na tym nie znam). Było wspaniale – jakaś dziura pod Hanowerem, zawody w jednostce wojskowej, jak mi pokazali porcję lanczową, to się wzruszyłam (brunatne błoto z dziwnymi strzępami wylane na garść makaronu – ale za to na deser Haagen Dazsy). Wspaniały hotel pełen wypchanych zwierząt i czaszek z rogami. Znaczy myśliwski. Wspominałam już chyba, że bardzo lubię myśliwych. Nie ma jak pic (dość pospolite) wino pod wypchanym głuszcem. Po drugim kieliszku przepraszałam głuszca i knuliśmy razem plan ucieczki z tego strasznego miejsca. Ze ściany naprzeciwko łypał na mnie wypchany zając.
Atrakcję taka turystyczną powinni sprzedawać – „Kiepskie wino w naszym przytulnym otoczeniu czaszek i trupów”.
Najgorsze było menu po niemiecku i po żadnemu innemu. Na przykład, pół karty to były dania z pfifferlingen. Dwa dni mnie to pfifferlingen męczyło, a podawali to na trzydzieści sposobów, ale się bałam zamówić, bo diabli wiedzą, może to królik, a może jakieś warzywo, a może mątwa, a może smażona szarańcza.
Okazało się, że to grzybki kurki.
Na pamiątkę zawodów zjadłam curry wurst – oceniam to danie w kategorii „raz w życiu i nigdy więcej”. Alternatywą było jednak błoto ze strzępami.
Jestem jakoś bardzo szczelnie SPORT PROOF. Do tego stopnia, że nawet kibicowanie mi nie wychodzi. A pomyśleć, że mogłam zostać w domu i szydełkować. I oglądać „Trawkę”.
Pfifferlingen. Już wiecie co.
PS. Zapomniałam dodać, że najjaśniejszym punktem wyjazdu była piękna dama o imieniu Naomi, rasy Dandie Dinmont. Przyszła na tory i miała wszystko w nosie (jak ja, chociaż ja się nie zapierałam nogami, no ale nikt mnie nie ciągnął na smyczy). Najpiekniejsze było, kiedy wołało ją jakieś osiem osób, a ona akurat miała chwilę na przemyślenia i stała do nich tyłem, zapatrzona w dal. Melania była identyczna.
Właśnie sobie uświadomiłem, że też lubię psy. Zwłaszcza suki. I faktycznie najlepsze są takie, które swietnie wiedzą, kiedy żarty się skończyły i TRZEBA się słuchać.
To białe cudeńko?… Ach!
Teriery sa super. Jamniki szorstkowłose są super. Bardzo lubie psy, które wyglądaja jak maskotki, a charakter mają jak skała – fajny kontrast 🙂
W dodatku zauważyłam, że one sobie pozwalają na nieposłuszeństwo tylko w przypadkach, kiedy chodzi o duperele. Czują po prostu, że mozna się powygłupiać. I swietnie wiedzą, kiedy żarty się skończyły i TRZEBA się słuchać.
Dandie występował na kartach powiesci pt Saga rodu Forsythów – ale kto to jeszcze pamięta…
Strasznie fajne psiaki – jak to teriery, tylko niestety jak one wszystkie – wyłącznie dla ludzi o mocnych nerwach:D
Mam sealyham teriera… książkę można napisać… patrzenie się w przestrzeń jak woła go kilka osób ma perfekcyjnie opanowane. Wariant drugi – siadamy poza zasięgiem ludzkich rąk i nóg i rezolutnie kręcimy główką jak nas wołają, ale, boże broń, nie dajemy się do siebie zbliżyć i sami się nie zbliżamy. Widać, że pies wtedy myśli widać… i ze zwieje albo przyjdzie – też widać:)
Nie wiem, po co na zawody stawiają tym psiakom takie czuby na główkach. Naomi w cywilu miała dłuższą grzywkę i wyglądała slicznie, bez tego dnuchawca.
Kłamco: ale z martwym zającem w tle?…
Wszystko zależy od punktu siedzenia. Ja np. płakałam ze wzruszenia, mając przed sobą talerz niemieckich pyrów, kiełbasy i kiszonej kapusty a do tego Maß niemieckiego piwa, bo rzecz działa się w Anglii, gdzie jedzenie jest już totalnie ohydne.
Dziś wieczorem będziemy mieć germańską kuchnię w teutońskim kotle in Danzig w najlepszym wydaniu. 🙂
Naomi, nie obrażając nikogo, wygląda trochę jak przerośnięty, okłaczony szczur… scena, którą opisałaś (wizualizuje sobie własnie zapieranie się Naomi pod naporem smyczy) musiała wyglądać przepysznie.
A ja w Madrycie. Sangria bdb
To było popiersie zająca, obawiam się.
Znalazłam Naomi!!!
http://www.dandie-dinmont.de/000/startseite/index.en.html
W takich dekoracjach, to tylko horrory i frillerki. Ale żeby zająca wypchać i w dodatku powiesić na ścianie, to trzeba mieć teutońską fantazję – na uszach wisiał?
Nie uogólniałabym. Te kurki z np. knedlami pewnie były dobre, gdybym nie była analfabetką germanistyczną (inna rzecz, że pod obstrzałem spojrzeń martwej zwierzyny).
A wizualnie bardzo mi się u nich podoba. Czysto i ład urbanistyczny. Czyściutkie domki, wypielęgnowane trawniki… U nas zazwyczaj w charakterze ozdoby trawnika występuje karoseria poloneza i wanna ocynkowana, a w tle – komórka zbita ze starych drzwi do windy.
Całe Niemcy – wurst i szajse-porno. Wybrałem się kiedyś na Zachód od Odry w celach turystycznych. To był zdecydowanie ostatni raz. Od wtedy Reich jest dla mnie krajem wyłącznie tranzytowym.