Zupełnie zapomniałam o jednej książce, którą też skonsumowałam na plaży (właśnie mi się z niej wysypał piasek na stół), a zdecydowanie warto. Składa się z rozdziałów, każdy rozdział to opowieść innego bohatera, a wszyscy mieszkają w jednej dzielnicy Madrytu – Levapies (nie, nie byłam tam nigdy). "Kosmofobia" Lucii Etxebarria to świetna książka o multi-kulti, współczesnym społeczeństwie, gdzie ludzie pochodzący z różnych miejsc świata, kultur i o różnych poglądach żyją obok siebie, chodzą do tych samych knajp, klubów, sklepów. Bardzo madrycki klimat, troszkę Almodovara, dosłownie i w przenośni. Szkoda, że mało u nas literatury współczesnej europejskiej, nie-anglojęzycznej, ale za to tłumaczy się na bieżąco wszystkie potworki z USA. Przecież kulturowo Hiszpan czy Czech jest nam o wiele bliższy, niż uesyjczyk.
Za to jeśli chodzi o seriale, to uesyjczycy nie mają sobie równych i własnie obywatelka Haniuta zaklopsowała mnie dokładnie do 2015 roku. Serialem (proszę sie nie smiac na głos) "Ostry dyżur". Oooo, zakochałam się w nich. Oczywiście, że jadę od pierwszego sezonu, gdzie George Clooney ma (z twarzy sądząc) jakieś 17 lat, wszyscy palą w stołówce szpitalnej, a połowa pacjentów (w tym dzieci) ma AIDS. Szalone lata 80-te, gdzie jeszcze nie zaczęła obowiązywać poprawność polityczna. W dodatku ten pierwszy sezon sposobem realizacji przypomina mi "Ósmego pasażera Nostromo". A przerób zgonów na odcinek mają chyba nawet lepszy, niż Jack Bauer. W porównaniu ze współczesną nędzą serialową w tym zakresie, gdzie w Housie co najwyżej jakiś czterolatek pokrwawi z odbytu przez chwilkę, jest to zdecydowany rarytas.
A teraz – żeby była klamra kompozycyjna, skoro zaczęliśmy od klimatów ibero – podzielę się przepisem na cafe bombon, czyli kawę cukierek. Jak się jest na Wyspach Kanaryjskich, to trzeba ją zamawiać na deser, bo pyszna.
Do małej szklaneczki, najlepiej przezroczystej, lejemy słodzone (to ważne, żeby było słodzone) skondensowane mleko.Podstawiamy pod ekspres i robimy małe espresso. W wersji bezekspresowej wlewamy ostrożnie – np. po łyżeczce – zaparzoną kawę, z tym zastrzeżeniem, że ma jej być mało i mocna. Tak na oko 2, 3 razy tyle, co mleka. Jeśli szklaneczka jest przezroczysta, otrzymujemy dwie warstwy – białą i czarną. Przed wypiciem trzeba to naturalnie rozbełtać, ale na początku jest ładnie.
Smakuje tak, jak się nazywa – jak kawowy cukierek (dodam, ze nie znoszę kawy z mlekiem, to zupełnie inny smak).
Smacznego, a ja wracam na izbę przyjęć.