Mediana nic nie znaczy. To jest wartość środkowa szeregu. Znając tylko medianę, nic nie wiem o opisywanym zjawisku. Musiałabym mieć średnią arytmetyczną, odchylenie standardowe, dominantę, wartość minimalna i maksymalną, przydałyby się – w zależności od tego, jaka była liczebność próby – jakieś kwartyle czy centyle. We wrześniu zeszłego roku znałam tylko medianę. Była to „mediana przeżywalności” i wynosiła 12 miesięcy. Co nie mówi o zjawisku kompletnie niczego. Poprzednia osoba mogła umrzeć po dwóch tygodniach, a następna – żyć dwadzieścia cztery lata. Tak jak mówię- sama mediana nic nie znaczy. Poza tym, chyba nikt nie wierzy w statystyki.
Na początku wydawało się, że mamy gada pod kontrolą. Wielkie mi co, wizyty co trzy tygodnie w Centrum Onkologii. Po jedenastu seriach chemia przestała działać. Ale przecież są Inne, wkłuwane, w tabletkach, zastrzyki hormonalne. Nie było jeszcze przerzutu na kości. Tego się trzymałyśmy. Wizyty w Centrum co dwa tygodnie. Co tydzień. Względnie normalne życie. Pierwsza hospitalizacja, ale zwycięska. Minęło dwanaście miesięcy. Po drugiej stronie mediany wszystko nagle zaczęło się sypać. Szpital co dwa tygodnie. Kroplówki dawały radę wypłukiwać wapń, ale przerwy były coraz krótsze. Jedyna, ostatnia chemia, która jeszcze miała szansę zadziałać. Nie zadziałała. Hiperkalcemia pojawiła się po niecałych dwóch dobach. Rozpoznawałam tę kurwę na sto kilometrów. Wiem o hiperkalcemii wszystko. Wróciła tak silna, że płukanie nie pomagało, kroplówki nie nadążały.
Przegrałyśmy te wojnę.
Siedem lat po pierwszej walce z rakiem piersi. Kilka miesięcy po tym, jak moja mama usłyszała „Gratulacje, może się pani uważać za wyleczoną, po tym czasie już praktycznie nie ma wznowień”.