Obejrzałam „Jeszcze dalej, niż północ”.
Jezus Maria, jak się śmiałam. Mój mąż mniej.
Po pierwsze – głęboki ukłon dla tłumaczki za pomysł wykorzystania gwary śląskiej. Naprawdę świetny pomysł, o wiele lepszy, niż tłumaczenie seplenienia.
Po drugie – przypomniała mi się moja własna przygoda z Ch’ti. W postaci wycieczki na północ Hiszpanii. Oto, dlaczego mój mąż się nie śmiał – bo to on mnie zawiózł do hiszpańskich Ch’ti.
Mój pierwszy raz na północy Hiszpanii zdarzył się w okolicznościach naprawdę niezwykłych. Był to długi weekend majowy, w Polsce były wtedy nieznośne upały, a w Hiszpanii SPADŁ SNIEG. Miałam w walizce wyłącznie krótkie rękawki i sandałki. N. musiał mi kupić buty, żeby nie odmarzły mi stopy – i tak rozpoczęła się moja wieloletnia miłość i przygoda z hiszpańskimi zapatos. Jedynymi butami, które nigdy, nigdy nie uwierają i nie kaleczą stóp, nawet włożone pierwszy raz na bose stopy.
Ale jedźmy dalej.
Myślałam, że umrę tam z głodu.
Wszystko w Galicji albo patrzyło na mnie spode łba z talerza, albo było małżą. Ukoronowaniem były świńskie łby na targu w Santiago.
Żywiłam się omletami z ziemniakami. Dorsz mi śmierdział, ośmiornica stawała w gardle, a małży nie jadam – zjadłam niestety kiedyś nieświeżą i teraz nie mogę ich nawet powąchać (co dziwniejsze, rosołek spod małży albo sos z ich gotowania uwielbiam, tylko to ich skrzypiące w zębach ciałko mnie odrzuca). Krewetki miały nogi i wyłupiaste oczy i trzeba je było wyłuskiwać z pancerza. W dodatku, jeździło się tam po stromych górach, tak potwornie krętymi drogami, że na przystankach dosłownie wypadałam z samochodu i trzęsły mi się nogi. Na śniadanie nie mogłam wypić herbaty, bo jej tam po prostu NIE MA. A od czarnej mocnej kawy było mi jeszcze bardziej niedobrze na zakrętach.
Tylko wino polubiłam od pierwszego wejrzenia.
Kiedy pojechaliśmy odwiedzić znajomych N., wysypałam się z samochodu, ogłuszona tymi serpentynami, i od razu zostałam wyściskania, pocałowana w oba policzki, następnie pocałowano mnie po raz trzeci (u nas się cmoka trzy razy, więc odruchowo nachylałam się trzeci raz, podczas gdy rozmówca już się odwracał – w sumie dobrze, że się nie przewróciłam ani nie stuknęłam nikogo łbem). Nic nie rozumiałam, huczało mi w głowie, a kalmary na półmisku miały MACKI NA NOGACH i nie przypominały gumek recepturek w cieście piwnym (jak to ma miejsce we wszystkich polskich restauracjach). Szynkę odkrawano w zgrabnych owszem plasterkach – ale z NOGI, zakończonej WŁOCHATA NÓŻKĄ I KOPYTKIEM. W barze wszyscy naraz się darli, trącali łokciami, bez uprzedzenia padali sobie w ramiona, klepali po brzuchach, a mnie po tyłku (spokojnie! Kobiety – dla zaznaczenia przyjacielskości).
Najgłówniejszy przyjaciel N. jest równie złośliwy, jak ja, więc od razu zaczął mnie dręczyć (od tamtej pory wzajemnie sobie ŁAGODNIE DOGRYZAMY, mówiąc delikatnie). Na przykład, jak się otrząsałam na widok małży, to rzucił mi na talerz wielkiego, ugotowanego kraba. Chyba myślał, ze ucieknę albo zemdleję. HA HA HA! Źle trafił. Praktycznie od urodzenia jadłam raki. Mój ojciec namiętnie łapał raki, a ja je nosiłam i straszyłam nimi matkę i ciotkę. Opędzlowałam kraba (tylko skrzeli nie dałam rady, oni to polewają winem i łykają).
Nigdzie już później nie podobało mi się bardziej, niż tam, na Północy. No – w Asturii, ale Asturia tez jest na Północy (i dodatkowo ma góry nad morzem).
A to miasto z filmu, do którego jada na kolację, w podziękowaniu za meble dla szefa, jest identyczne jak Lugo – włącznie z lampeczkami, przewieszonymi w poprzek (ZALANEJ DESZCZEM, oczywiście) ulicy. Te małe, stare, kamienne miasta na północy są tak piękne, że naprawdę można zemdleć.
Tylko niech mnie nie rozśmieszają z tym klimatem. Zamieniłabym się z północna Francją czy Hiszpania na klimat TERAZ NAŁ od ręki. Co oni wiedzą o KLIMACIE, rozpieszczeni hodowcy winogron.
Naprawde świetny film. Polecam.
A dziś dzień teściowej, jakby ktoś nie wiedział.
„Jaka jest różńica między dramatem a tragedią?
Dramat to jest, jak tesciowa wpadnie do studni. A tragedia, kiedy ją stamtąd wyciągną”.
Nie mam pojęcia co to za gwara 🙂 Myślę, że żadna tylko wzorowana na słownictwie gwarowym żeby wiarygodnie było. Ze śląskiej to tam mozna podciągnąć słowo “mioł” jako “miał”.
Ogladałam film. Świetny 🙂
WSZYSTKIE?…
Fotobukiet mi się wykrzaczy 🙂
Pokaż zapatos!
Kajam się!
Jaka to gwara zatem?…
To ja tam MUSZĘ jechać! Wreszcie bym schudła!! Jakoś też nie mogę, jak jedzenie na mnie patrzy…
Przypomniało mi się, jak mój mąż od swojego dziadka przywiózł świeżo zrobioną, po uboju Bogu ducha winnego prosiaczka, kaszankę. Na tenże smakołyk zaprosiłam moją przyjaciółkę, która podczas degustacji zadała niewinne pytanko “A czy wy wiecie, ze ta świnka jeszcze dzisiaj rano żyła?” No i po degustacji było… Pozdrawiam
eee gwara śląska?Ale kiedy i gdzie??? Jestem rodowitą Ślązaczką a film widziałam dwa razy i gwary śląskiej to tam ani widu ani słychu przykro mi 🙂 Aczkolwiek i film i tłumaczenie świetne.
jakie te cialka? chrzeszczace? bo zle wyplukane byly!
a pokażesz te buty w końcu? 🙂
Usmiecham się, piękna notka. 🙂
Bienvenue chez les Ch’tis – ogladalam jak tylko weszlo do kin we Francji, zreszta chyba wszyscy tam to ogladali i pekali ze smiechu. Nie wiem, jak to jest przetlumaczone, ale w oryginalnej francuskiej wersji to jest cudenko.
Mam zreszta sentyment do tamtych okolic, bo mieszkalam tam 2 lata. Ach to byly czasy…
Koniecznie zobacz jeszcze Je vous trouve très beau – nie wiem tylko, czy u nas jest juz do zdobycia.
teściowa jest jak skarb
ale najbezpieczniej ją trzymać 2 metry pod ziemia :D:D:D