Flamenco na Plaza Mayor:
Słaba jest?…
Cuenca wieczorem – widok z mojej ulubionej kładki:
A tu się robi sidra:
Te biedactwa zostały zjedzone…
A to twórczośc niejakiego Botero. Lubi grube baby. To znaczy, nie wiem, czy lubi, ale je rzeźbi. Sporo ich wszędzie. Ta na przykład byla w La Coruna:
Nie mogłam sobie odmówić sfotografowania się na tle Pomnika Grubej Dupy w Oviedo. To tez Botero.
I, jak mówiły Szadoki, to by było na tyle.
wiesz, po twoich notatkach mozna bylo odniesc wrazenie, ze jestes zakompleksioną, otyłą, starszą panią. a tu ze zdjęcia wynika, że całkiem niezły lachon z ciebie. 🙂
jak ja bym stanęła koło tej dupy, to byłby mniejszy kontrast. ;-))
Oj, lepiej nie, bo mogłoby sie wydać, ze jestem BLISKA IDEAŁU 😉
lepiej nie, bo nie byłoby jej, znaczy Baśki, widać
ale przy tym pomniku grubej dupy to powinnas stanac TYLEM, dla lepszego efektu !!!
no to przynajmniej już teraz wiesz jak wygląda PRAWDZIWA gruba dupa 🙂
“Te biedactwa zostały zjedzone…”
plus ten znaleziony, zeżarty na surowo…
piękny kontarst na tym ostatnim:)
Bardzo mi się podoba ten blog. Zawiera dużo ciekawych żeczy nie tylko ze strony założyciela, ale takze bla innych bloggerów. Jeśli ktos chce moze odwiedzic moj blog
http://WWW.DZIECZYNY-TO-MY-NIE-DAMY-SIE.BLOG.PL
przyjemna wycieczka 🙂
Piękna ta dupa, piękna 🙂
To teraz co? Może “Złota kupa”?
http://www.tokyoarchitecture.info/Building/4125/Asahi_Super_Dry_Hall.php
:))))))))))))))))
Museo Del Jamon (już ich jest kilka) to nasza ulubiona knajpka śniadaniowa i przekąskowa.
uuuu super te grube dupy, chciałabym taką do domu, codziennie bym przy niej stała i leczyła sie z kompleksów 🙂
Apropo poprzedniej notki:
My w Madrycie szukalismy knajp w podobny sposób – i udało nam się znaleźć dwie, które mnie po prostu zauroczyły.
Jedna to “Museo del Jamon” – coś pośredniego między barem, a sklepem, wyglądało to trochę jak nasze stare, komunistyczne sklepy – wielkie przestrzenie z ladą dookoła, tyle że na środku była jeszcze wyspa z barem. No i wszędzie szynki i szynki i oczywiście kupa śmieci na podłodze…
A przy barze sprzedawał brat bliźniak Steva Buscemi-serio serio…:)
druga knajpa to był tapas-bar o wdzięcznej nazwie “Los Gatos” (koty). W wystroju tego malutkiego baru było WSZYSTKO, łącznie z: maleńkim ołtarzykiem Matki Boskiej, wielkim ołtarzykiem jakiegoś torreadora, piracką skrzynią, fragmentem jakiegoś prawdziwego ołtarza, neonem, plastikowym ministrantrm, obrazami wszelkiego rodzaju….wymieniać można długo. No i oczywiście korpulentny właściciel, który powitał nas w rogu “Hola Amigos” (choć oczywiście widział nas po raz pierwszy), a jak zbaczył że nie mówimy po hiszpańsku to złożył zamówienie za nas z miną “nic się nie przejmujcie, damy sobie radę” 🙂
Rewelacja, naprawdę 🙂
http://pl.youtube.com/watch?v=mFsnckDOEXc
nie mój filmik, ale trochę widać tą knajpę
i na tle GRUBEJ DUPY wyglądasz po prostu kiepsko! (i krabami tego nie nadrobisz)
Oviedo? Akurat wczoraj obejrzałam ‘Vicky Cristina Barcelona’ nowy film Allena, polecam. Moze przypomnisz sobie znajome klimaty. Zdjęcia świetne, na pewno w cieplejszej porze byłyby jeszcze piękniejsze.
Pozdrawiam
Flamenco, to dla mnie najbardziej kobiecy taniec, bo mieści wszelkie emocje. Powinno sie go uczyc od dziecka i u nas – tupanie, klaskanie, jak pieknie mozna wyrażac nim wszelkie uczucia. A w przerwacjh miedzy ich wyrażaniem całowac sie z jakims przystojnym gitarzystą. Mogłabym tak żyć. ;-)))
Miło, że zamieściłaś zdjęcia. :-)))A więcej nie dałoby się???
aaaa…. a jeden z nich to na pewno ten URATOWANY ;)))
Flamenco piakne!
A kraby jak zywe.