ROZMYŚLANIA NAD NATURA PRZYCISKÓW

 

(iGoogle: „Imieniny obchodzą: Benita, Dytrych, Gościwit, Jurand”. Kto im wklepał źródło?…)

 

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że musi sobie odpowiedzieć, co jest dla niego ważne.

 

Okazało się, że dla mnie ważna jest klawiatura QWERTY.

 

Soł, chyba droga Era nie uszczęśliwi mnie LG Pradą, jak to miałam w zamiarze, bo Nokię z QWERTY już mam, no i znowu nie wiem, kruca bomba. Może wziąć sobie cóś małego na wyjazdy?… Kolorowego cóś?…

 

Nie ZAMIAST iPhone’a, oczywiście, tylko dodatkowo.

 

ACH CI WĘDKARZE

  

Piotr Bukartyk nagrał świetna piosenkę o kobietach. Leci w Trójce (choć ja nadal najbardziej kocham jego kawałek o śledziu, który zaszkodził po drugiej flaszce). Słuchaliśmy ostatnio z N. – wpadający w ucho refren „Kobiety jak te kwiaty, każdy o tym wie, powąchać – tak, dotykać – nie”.

 

– Ty popatrz, a robaki odwrotnie! – zauważył melancholijnie mój mąż.

 

A ajgugiel mi mówi, że dziś imieniny obchodzi Zdzibor.

 

PRZYGARŚĆ WNIOSKÓW

 

Wnioski z długiego weekendu miałabym następujące:

 

– najlepiej mi się myśli, kiedy rozwieszam uprane gacie;

 

– kocham książki, ale noszenie i układanie naszego księgozbioru rozwala mi kościec. Zwłaszcza albumy dały mi do wiwatu. Czy to normalne, żeby mieć w domu kilkaset albumów o KAŻDYM mieście w Polsce? Rzeszów, Toruń, Przemyśl, Włocławek… Bydgoszcz wywaliła trzytomowe wydawnictwo, które ledwo udźwignęłam, dodatkowo – albumy przyrodnicze typu PERŁY ZIEMI POMORSKIEJ, ŻURAW PTAK NADZIEI, X LAT WIGIERSKIEGO PARKU NARODOWEGO – a już całkiem wspaniałe jest to, że niektóre te albumy są podwójne, np. żurawi przy nadziei mamy trzy sztuki, a Przemyśla – chyba pięć. Przeniosłam dziś około 1600 kg książek, mam pocięte palce, a na koniec dowiedziałam się, że lepiej by było, gdybym encyklopedię średniowiecza ustawiła razem z encyklopedią antyku (a ja ustawiłam epokami) i gdzie ma stać Piłsudski. GDZIE CHCE. Plecy mnie bolą.

 

– zamieniam się w Ewkę, a Ewka we mnie. Ja, czołowa socjopatka, poszłam na spotkanie klasy z liceum, a Ewce ludzie mówią, że jest taka ZDYSTANSOWANA. Halo?… Jak mam się zamieniać w Ewkę, to ze wszystkimi konsekwencjami – np. poproszę jej cycki!

 

– jak wchodzi do domu mąż i mówi PODAJ MI OBWÓD DONIC, a zapytany A PO CO CI, odpowiada – ŻEBYM WIEDZIAŁ ILE WSADZIĆ PAŁECZEK, a mi drętwieją ręce ze zgrozy i 20 minut siedzę ogłuszona i kompletnie nie wiem, co mam o tym myśleć – czy to już jest starcza zaćma, drogi pamiętniczku?…

 

Idę smarować plecy końską maścią (czy to znaczy, że to jest MAŚĆ DLA KONI, czy że Z KONI?… Bo bardzo mnie to intryguje).

 

O PRZESZŁOŚCI (MROCZNEJ)

Ja zupełnie nie wiem, dlaczego, kiedy (przy trzeciej flaszce wina) opowiadam, jak w szkole podstawowej śpiewałam w zespole harcerskim "Zielone żabki" i wymiatałyśmy na konkursie w Sochaczewie (nie, nie byłam harcerką, należałam tylko do druzyny reprezentacyjnej), i spiewałyśmy na trzy głosy "Nie dla pingwina ciepła pierzyna",  to…

Wszyscy leża na stole i płaczą ze śmiechu.

To takie śmieszne jest?
Bez sensu.

O WYPRAWIE NA RYBY

 

Drogi pamiętniczku, wszytkie gnaty mnie bolą, albowiem byliśmy wczoraj na rybach!

 

Dlaczego mnie bolą kości od ryb, zapytasz zapewne. Otóż niezupełnie od ryb mnie one bolą, tylko od jamników. Dwóch. Płci żeńskiej.

 

Och jakie były szczęśliwe. Od razu na samym początku wepchnęły szwagra do wody („Zabierzcie te topielice!”). Hopsia hopsia. To może my je wezmiemy na spacerek? TAK TAK, idzcie z nimi (w cholerę) na spacerek! DŁUGI! No to poszłyśmy. Jakies 17 kilometrów w jedną stronę. Może się zmęczą. Akurat. My już ledwo pełzłyśmy, a te cholery ogoniaste dalej niezmordowane. Wróciłyśmy. Myslicie, ze dały nam poleżeć na kocu?… A skąd. Nad rzekę, zobaczyć co pańcio robi. Pańcio zarzuca. O jak chlupnęło! O, żaba! Ciabach Fuga za żabą do rzeki. No to Szczypawka – za Fugą. Odkryły w sobie wodołaza. W międzyczasie mój ojciec zdołał wyciągnąć haczyk z trzcin i zarzucić na wierzbę, implantując tym samym robaka na drzewie.

 

– To nie jest sport rodzinny – wycedził szwagier (mokry do kolan), przeskakując jamniki, żeby wyplątać mojego ojca z gałęzi.

 

W roli ryb wystąpił gościnnie zdechły karaś, który przypłynął majestatycznie z nurtem rzeki, jak gajowy Marucha, i jakoś tak postanowił zostać na dłużej w naszym towarzystwie, bo kręcił i zawracał, i krążył, i MOIM ZDANIEM puszczał oko do facetów.

 

W drodze powrotnej Fuga próbowała zabić bażanta ultradźwiękami i strasznie się rozpadało.

 

A w domu czekała babcia z garem młodej kapustki. Fenkju. Ledwo dziś żyję.