Ten bóbr, o którym wspominałam, to on się stał maskotką wyjazdu niejako per procura, fizycznie bobra nie odnotowaliśmy, ale pewna wizualizacja odebrała nam z Zebrą oddech na dobre kilkanaście minut, a później śmiałyśmy się co chwilę jak wściekłe norki, jak nam się przypomniało.
Zaczęło się od niewinnego pytania „A ciekawe, czy robią spływy kajakowe Biebrzą”.
Oczywiście, że robią. Acz nie sądziłam, że w osobie mojej siostry znajdę zwolenniczke tego wyczynowego sportu.
Ona się upierała, że to jest fun. Się wsiada w kajak, się opala nogi, się bierze osiłka na tył do machania wiosłem i jest miło.
Na co ja podzieliłam się historia z jedynego spływu kajakowego, w którym brałam udział, w dodatku PRZEZ POMYŁKĘ. No tak. Na jakimś wyjeździe kilkudniowym służbowym w planach były KAJAKI. Ośrodek był nad pięknym jeziorem, więc wizualizowałam sobie siebie bujającą się na środku jeziora na kajaku, opalającą golenie i wymieniająca leniwe komentarze z innymi kajakistami.
Więc poszłam na te kajaki.
OKAZAŁO SIĘ, że to był regularny, 26-kilometrowy SPŁYW! I to taki WYCZYNOWY! Taki, że trzeba było wysiać z kajaków i je przenosić (no, harcerze przenosili), chodzić bosa stopa po żwirze (aua!), przepływać pod kłodami drzew, przełazić przez kłody, sporo osób powypadało, no po prostu masakra. Normalnie sport. A ja od sportu, jak wiemy, trzymam się na odległość wyciągniętego ramienia z drinkiem. A tu taka wtopa!
Ale NAPRAWDE najgorsze było to, ze NIE MIAŁAM WYBORU. Musiałam popierniczać w tym kajaku, no bo co? Co miałam zrobić? Rozpłakać się i obrazić? Na rzece w środku lasu?
– Dobrze, że żaden bóbr łebka nie wychylił, bo by mu się dostało! – zauważył Szwagier.
No i w tym momencie Zebra roztoczyła wizję, jak – taka wściekła i zmęczona – zauważam tego hipotetycznego bobra i zaczynam prac go po łbie wiosłem, wrzeszcząc: „Pod wodę!… Pod wodę, ty skurwysynu!…”
Po czym, na widok zdumionych min moich towarzyszy, odrzucam włosy z czoła, siadam wyprostowana i rzucam lekkim tonem:
– Nie lubię bobrów.
Dobra. Może w zapisie to nie jest AŻ TAKIE SMIESZNE, ale o mało nie dostałyśmy zapalenia otrzewnej.
(W dodatku zrobiła się piękna pogoda, co niejako koliduje z moim wrodzonym malkontentyzmem i wkurwizmemm, i na co teraz mam narzekać?…)
PS. Ajmsory, muszę. Pudel pudlem, ale ja najbardziej na świecie kocham Super Express i jak dorosne, to chce byc dziennikarzem Super Expressu, a dziś to po prostu PERŁA – "Szczur wyskoczył mi z sedesu"!!! Dawno nie było tak pieknego kawałka literatury: "Rozszalała bestia za nic jednak nie chciała wrócić z powrotem rurami. Zamiast tego wściekły gryzoń zaczął z całym impetem atakować deskę. Nieszczęsna kobieta bała się, że bestia zaraz się uwolni i znów ruszy prosto na nią. "
26 kilometrowy spływ?! NIEPRAWDOPODOBNE! Hłojej…
w temacie spływów wyczynowych polecam jez. Osuszyno, 3 km od Kościerzyny
spływ polega na przepłynięciu, po uprzednim spożyciu odpowiedniej ilości zimnego piwa w Szarlocie, jeziora po szerokości – do rzeczułki, którą można się przedostać na jez. Sudomie, przepłynięcia tegoż również po szerokości, spożycia odpowiedniej ilości zimnego piwa w którejś z knajpek, co się tam znajdują, a następnie powrót do Szarloty, gdzie zaś należy spożyć odpowiednią ilość zimnego piwa
jedyne schody to rzeczułka, która jedna jest dość płytka, bez coż jedna z osób płynących kajakiem winna przemieszczać się per pedes – chiba, że rzeczone osoby nie ważą więcej niż 60 kg
czas – wedle uznania, uzależniona od ilości spożywanego nad Sudomiem zimnego piwa
smacznego
moja koleżanka też miała przygodę ze szczurem, ma pierwszym piętrze domku jednorodzinnego. Otworzyła klapę od sedesu a szczur zrobił słupka i gapił się na nią z muszli 🙂
hahaha 🙂
To mi się od razu przypomina taki “news” sprzed jakiegoś czasu o kangurze w stawie:
“Moja przyjaciółka zaczęła krzyczeć »W stawie jest kangur, trzyma Summera”
http://forum.wrzeszcz.org/viewtopic.php?p=17556
Jaka smaczna polszczyzna w tym artykule z SE! A jaka obrazowa!
Notka cudna. :-))))
“Trzęsącymi się rękami zdołała jakoś wykręcić numer do swojego syna Waldemara.
Dzielny mężczyzna, pokonując obrzydzenie i grozę, uchylił lekko pokrywę toalety.”
dawno się tak nie śmiałam ;D
A płynął ktoś tratwą?
Bo oni tam się ogłaszaja z tratwami na tej Biebrzy.
Tratwa brzmi nieźle.
A ja na spływie Krutynią wypadłam do wody tylko pięć razy. Wszystko przez moją kochaną przyjaciółkę, której zachciało się spełniać dziecięce marzenia i zamiast wynając normalny kajak, wzięła canoe, które okazało się być bardzo wywrotne. Dzięki temu podobnie, jak goga, trasę przebyliśmy w 6 h.
spływ kajakowy Krutynią tak wygląda!
Bierzesz zgrzewkę piwa, kilkoro przyjaciół, pakujesz się w kajak i wygrzewasz na słońcu. I szumi dookoła las. W połowie drogi natykasz się na bar, gdzie dają głównie placki ziemniaczane i naleśniki (z jagodami i poziomkami). Tam wypijasz następna zgrzewkę piwa. Dopływasz szczęśliwa i zrelaksowana.
Tylko nastawienie musi być odpowiednie. Trasę obliczoną na trzy godziny max, myśmy zrobili w rekordowym czasie 7h.
A wieczorem do Gałkowa na łupki-chrupki i poziomki ze śmietaną.
Nowy motyw dla pogrobowców Leonarda: Dama z bobrem.Jakie damy, takie gryzonie ?!?
Straszne rzeczy zawsze dzieją się na Śląsku
Ale wez, mojej kolezance tez wyskoczyl z sedesu. Mieszkala w zwyklym bloku, na parterze. Na szczescie nie siedziala wtedy na rzeczonym sedesie. Ale jakos to zauwazyla, nie pamietam detali. Wpadla w histerie, uzbroila sie w rakiete do tenisa i warowala pod wc, az jej maz przyjdzie z pracy. Jak zabili szczura nie wiem, wiem jednak, ze nie chcial wrocic sedesem do piwnicy czy gdzie tam.
Ta moja kolezanka to w ogole tak troche ma pecha. bardzo boi sie zamknietych pomieszczen. Nigdy nie zamyka sie na zamek w toaletach publicznych. i co? I juz 3 razy sie zaciely drzwiczki do wc za nia – raz na promie, raz w pracy a raz w tureckiej knajpie w bardzo podejrzanej dzielnicy Berlina. Kwiczala tam cienko, Turcy wywazali dzrwi i pocieszali mnie ”niech pani powie corce, ze zaraz ja wyciagniemy”. ja zwijalam sie ze smiechu i tlumaczylam im, ze tam wcale nie jest moja corka. Ale mieli miny, gdy po wywaleniu drzwi zobaczyli gruba blondyne, taka wprost jak marzenie o polskiej zonie dla turka.
smieszne smieszne :)))) dzieki :))))
nie mam porównania z na żywo, ale z opisu się pośmiałam. chyba też nie lubię bobrów:D
Nie potrafie obiektywnie ocenic czy w opisie jest tak samo smiesnie jak na zywo, bo co mi sie to przypomni, to mi lzy smiechu naplywaja do oczu :)))))