Aleee miałam pięęęęękny sen!…
Śniło mi się, że dżinsy na mnie wisiały.
Ach.
A wczoraj miałam STRASZNY dzień. STRASZNY. Wystraszyłam się, że zgubiłam mojego zaręczynowego suszonego Murzynka.
Murzynka dał mi mój mąz, kiedy jeszcze nie był moim mężem, ja miałam innego faceta, a on zaledwie zaczął się zarysowywać na horyzoncie (i miał wtedy równolegle trzy inne baby). Nie wiem dlaczego, ale po otrzymaniu Murzynka zrobiło się jakieś takie logiczne, ze będziemy ze sobą do końca życia po prostu. A w dodatku te Murzynki na Dominikanie noszą faceci w celu wydłużenia i nadania mocy ich penisowi – tak mi powiedziała Edyta Olszówka (pff! Czy ja nie jestem zmanierowana? EDYTA OLSZÓWKA MI POWIEDZIAŁA). I jak to usłyszał NIE POWIEM KTO, to koniecznie chciał ode mnie tego Murzynka pożyczyć. Ale nie zgodziłam się i sama chodziłam tego wieczoru z Murzynkiem i przysięgam, miałam naprawdę wielkiego penisa. Aż do czwartej rano, kiedy to mój mąż wywlókł mnie z imprezy za szelki i wpakował do łóżka.
No i wczoraj w okolicach pierwszej PM łapie się za szyję, A MURZYNKA NIE MA!
Matko Boska.
Obeszłam na czworaka całe biuro. Nie ma. Dostałam zawału. Chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam, bo serce mnie kłuło. W dodatku kilka dni temu N. zgubił swojego Murzynka (bo mamy każde po jednym) i ja mu straszliwie ciosałam kołki na głowie, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Poza wszystkim, ten Murzynek naprawdę przynosi mi szczęście, widocznie on nie tylko na penisy działa. Co przeżyłam to moje.
Okazało się, że zostawiłam Murzynka na komodzie w sypialni.
Dobrze, że w jasnych włosach mniej widać siwe.
PS. Walentynki, oczywiscie, olewamy?…