Najpiękniejszy moment z całych Swiąt…
20 minut przed uroczystym proszonym obiadem, w kuchni uwijają się cztery baby, dwa psy (też suki) oraz mój ojciec, w celu odkręcić słoiki. Atmosfera lekko nerwowa. Kobiety z nożami.
W pewnym momencie GWIZD! O podłogę wali słój marynowanych grzybków. Po kostki octowej mazi, psy ślizgają się na odłamkach szkła, dookoła skaczą grzybki, a moja matka nabiera powietrza w płuca. Mój ojciec robi minę kota ze Shreka, tylko w wersji z bardzo niebieskimi oczami…
W drzwiach kuchni – cyk, cyk – pojawiają się, jak dwie szwajcarskie kukułki, głowy mojego męża i szwagra.
– Przyszliśmy popatrzeć na publiczną egzekucję – oznajmia szwagier.
Bezcenne.
Bez Mastercard.
Jadę w głusz, witac Nowy Rok.
(Jakbym nie była jeszcze wystarczająco stara!)