Więc wracam w piątek do domu i co widzę?
AWIZO WIDZĘ.
W sensie, kurier 00011 zamiast paczki ostawił awizo na którym proponuje mi telefon w celu umówienia się na ponowne dostarczenie przesyłki (A MOWILAM ZE TO NIE JEST ODPOWIEDNI CZŁOWIEK DLA MOJEJ PACZKI!).
Wiec ja w płacz. MOJA SZERYL KROWA!…
Wiec N. za kierownicę: „Jedziesz ze mną? MAMY DWADZIEŚCIA MINUT!”
I pojechaliśmy przez ciemne lasy, pełne wyjących wilków, odbijać przesyłkę z magazynu przesyłek. I odbiliśmy. I słuchałam mojej Szeryl Krowy, i wszystko skończyło się dobrze, a w nocy spadł śnieg…
Prawda, jak lubimy sobotnie poranki w ciepłej piżamce, z oknem śnieg, a my przy stole, z ciepłą herbatką, patrzymy sobie na ten śnieg?… NO WIĘC W SOBOTĘ RANO WYSIADŁ PIEC.
(Dlaczego W OGOLE mnie to nie zdziwiło? Czy mój piec jest ojcem Marvina z „Autostopem przez galaktykę”?)
N. prewencyjnie odział mnie w 6 warstw polaru i wywiózł do matki; naprawa pieca zajęła im z moim ojcem CAŁA SOBOTE – plus cygara i wymiana radia w samochodzie, a ja spędziłam popołudnie w moim rodzinnym domu. Matka nieco była nerwowa z uwagi na niepomyślne wyniki głosowania w „Tańcu z gwiazdami”, usadowiłam się zatem w kątku, poza zasięgiem rażenia, i czytałam sobie „365 obiadów” Lucyny Cwierczakiewiczowej.
Od razu we wstępie pani Lucyna pisze tak: „Żonom zawsze powtarzam, że smacznie przyrządzony obiad jest podstawą szczęścia domowego i dobrego humoru męża”.
Ha. Kroniki wspominaja pania Lucyne jako babę tłustą („Olbrzymiej tuszy babsztyl schodzący po schodach tyłem, bo normalny marsz z góry na dół uniemożliwiał jej wielki biust i brzuch zasłaniające schody”) i wyjątkowo kłótliwą, nie zachował się natomiast przekaz o tym, czy w ogóle kręcił się tam jakiś Ćwierczakiewicz. Ale chyba się kręcił, bo gdyby była panienką, to chyba Ćwierczakiewiczówna, a nie –owa?…
Książka oprócz przepisów na potrawy („Wziąć sześćdziesiąt jaj”) zawiera niesamowite rozdziały, na przykład „PRZYGRZEWANIE WOGÓLE”: „Nic w kuchni nie wymaga większej inteligencyi, jak przygrzewanie” (zawsze to powtarzam, wkładając do piecyka kurczaka z KFC).
Z przepisów pani Lucyny wynika, że dobra kucharka musiała być naonczas troche psychopatką: „Indyki, kury, perlice, gdy potrzeba, aby prędko skruszały, utopić żywcem w zimnej wodzie”, albo: „Każda pieczeń baranią, chcąc żeby była krucha, obwinąć w serwetę umoczona w occie i zakopać na parę dni, najwyżej pięć, w piwnicy w ziemi, lub w ogrodzie, a nabierze kruchości, jak najlepsza zwierzyna. Nie można jednak zakopywać dwa razy w to samo miejsce, bo czuc będzie stęchlizną”.
(Przepis na kruszenie pieczeni baraniej przekazywany jest z pokolenia na pokolenie wśród jamników, bo one wszystko zakopuja, tylko czasem im się pomerda termin ekshumacji i wyciągają DORBZE już skruszałą – a nawet lekko cieknącą – pieczeń po jakichś 3 tygodniach).
Cudne czasy.
Coś mi strzeliło w plecach na amen. Chyba trzeba mnie będzie podeprzeć etażerką.
Tak czytam sobie archiwum i mnie naszlo, toc przeciez to siostra J. Chmielewskiej 🙂
Ja Ci to przystepnie wjasnie. Ona po schodach schodzila jak po drabinie. Na macanego. A latwiej macac od tylu.
Ja Ci to przystepnie wjasnie. Ona po schodach schodzila jak po drabinie. Na macanego. A latwiej macac od tylu.
Ja tam myśle że Lucynka miała głowę na karku; pal licho indyczki ale dać chłopu dobry obiad to wszystko można od niego potem wyciągnąć 🙂
Change, logika to dobra rzecz, póki nie psuje narracji ;-)))
Taak, ten odcinek wyjątkowo mi podpasował 🙂
tak się tylko upomnę o elementarną logikę, bo skoro ona rzeczona nie widziała schodów schodząc, bo jej cokolwiek zasłaniało, to jak je mogła widzieć idąc tyłem?
a tam od razu etażerka.. a zwykły bufet to nie łaska???
no nie przesadzajmy, cos jej tam jednak strzela…
cudna dziewczyna z Ciebie…..
gorset z kota, niezawodny
nadziej gorset