Wszyscy się na mnie drą zimą “ZALOZ CZAPKE, OŚLA ŁĄKO” – a ja nie i nie. I oczywiście znowu jest na mój paskudny charakter, a przeciez to WCALE NIE DLATEGO!
Nie przez charakter to, a przez KOTKA.
KOTEK to była taka moja czapeczka, jak mialam lat około 2, może 3. Nikt mi nie wierzy, ze ja to scierwo pamiętam – A JA PAMIĘTAM! Pamietam do dzis…
Dziecieca kominiarka z rozowej wełenki, zrobiona na drutach w taki sposób, ze nie ukladala się na glowie okraglo, tylko miala cos w rodzaju USZEK, takich kocich, odstajacych, trojkatnych USZEK. Pomiedzy tymi uszkami przyszyte były dwa slodkie bąbelki z welny w kolorze żółtym.
Calosc wykonana z PIORUŃSKO GRYZĄCEGO MOHERU.
I ubierali mnie w to gówno z uporem maniaka, od pazdziernika do kwietnia. Moglam plakac, blagac, dostawac zapasci – mowy nie ma, pakowali mnie w pieprzonego, rozowego, gryzacego kotka. I TERAZ KAŻDY SIĘ DZIWI, dlaczego czapka mi nie chce przez gardlo przejsc! NO – CIEKAWE!
Zreszta, W CO ONI MNIE NIE UBIERALI… Obie babcie, niestety, potrafily robic na drutach, z czego jedna w dodatku ARTYSTYCZNIE. Cale przedszkole się zlatywalo, jak przychodzilam w kolejnej sukieneczce welnianej z falujaca spodniczka, motylkiem, skrzydelkami i cholera wie, czym jeszcze, a babcia fantazje w tym zakresie miala niespożytą. Ja ryczałam i tesknilam za chociaz jedna, zwykla, ohydna, prosta bluzka na guziki, a babcia dźgała kolejny figlarny kombinezonik na łyżwy albo czerwony kapelutek z wywijanym rondelkiem. Gdyby to czasy były inne, a babcia produkowala na wieksza skale, to dzis zasiadalaby w jednym rzedzie z Ewą Minge i Arcadiusem. To znaczy, nie w JEDNYM RZĘDZIE – babcia by nimi dyrygowała.
Zebra tez nosila motylki i falbanki i do dzis obie nie możemy na falbanki patrzec, a wszystko, co marszczone w pasie, omijamy szerokim łukiem.
Ale fajnie się teraz oglada zdjecia z dziecinstwa, nie, Zebra? Możemy wypozyczac w celach dydaktycznych. Np. “Jak nie zjesz zupki, to zobaczysz – będziemy cie ubierac tak, jak tę dziewczynke!”.
Kotku , a moja czapeczka to była MRÓWKA…brrrrrrrr:)))))
Lacze sie w bolu. Bylam zmuszana do noszenia takich kurna-sexi-pulpa-pufa-dupa spodniczek robionych na szydelku, w ktorych wygladalam jak pelikan w krynolinie. No i te paltociki po starszej siostrze, bereciki, falbanki na bluzeczkach… o chryste panie.
To chyba jakas taka pop.. moda byla w tym czasie, albo co, ja nie wiem…
Co do fryzur to moim koszmarem do dziś jest tzw. kukuryku. Robi się toto zbierając ca. 1/4 włosów z czubka głowy gumką i doczepiając potężną białą tiulową kokardę. Na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa ją mam.
Z drugiej strony, nikt się po takich zdjęciach nie dziwi, że jestem porąbana. Jeszcze jak dodam że w przedszkolu ze schodów kamiennych na głowę mnie zepchnięto…
A pamiętacie ekstra modne wyczepiste LAMBADY.No byłam królową. Miałam PIĘĆ 😉
Baska, jak ja to rozumiem! Mama szyla mi sukienki z falbankami, guziczkami, marszczonymi rekawkami, kieszonkami z grzybkiem i spodnica “z kola”. A ja bylam dzieckiem dobrze odzywionym, wygladalam jak zapakowana w material pilka i marzylam o spodniach “wycieruchach”
Trauma mojego dzicinstwa byl bialy wloczkowy berecik z pomponikiem (made by babcia, oczywiscie). Do dzis budze sie w nocy z krzykiem …
Trauma mojego dzicinstwa byl bialy wloczkowy berecik z pomponikiem (made by babcia, oczywiscie). Do dzis budze sie w nocy z krzykiem …
e to ja jednak szczesciara jestem 😀 ;p
i tak macie szczęście, powiadam.
moja matka rodzona w ramach oszczędności wymyśliła kiedyś, że będzie robić za domowego fryzjera. odkąd wyrosły mi włosy miałem na głowie taką awangardę, że moim hero na całe życie stał się Kojak. najszczęśliwszym dniem w moim życiu był ten, w którym mogłem powiedzieć fryzjerowi PRAWDZIWEMU: 3 milimetry!
ps. pożyczcie mi takie zdjęcie, no nie bądźcie takie. swoich nie posiadam, a Potwór nie chce żreć w przedszkolu 😉
Boże, szczera prawda. No najszczersza 24 karatowa. Falbankom mówie nie. Pliwsowanym spodniczkom, zeby nie wiem jak na topie byly tez mowie nie. Traumy z czapka nie mialam to nawet zdarza mi sie nosic. A i jedno sprostowanie. Od dostawania zapasci to JA w tej rodzinie bylam. Mialam zapasci z bezdechem, czad nie?
O mój Boże, jka ja dobrze Cię rozumiem! mój dziadzio był krawcem męskim, co oczywiscie nie przeszkadzało mu szyć płaszczyki i spodnie dla wnuczek. Popielate spodnie z popeliny z kantką i na gumke prześladowały mnie przez pierwsze 5 lat szkoły podstawowej. Płaszczyki dziadzia były wspaniałe, ocieplane sztywną watoliną, z wierzchu pikowany ortalion, kolory brunatne do szkoły i granatowy z futerkiem białym do kościoła…
Ten kościelny to nawet lubiła, pewnie dlatego, że taki odświętny był, ale ten brunatny to mnie do rozpaczy doprowadzał.