Najadłam się wczoraj jak MOPS Krolowej Anglii w “India Curry” na Zurawiej (wlasciwie jak Welsh Corgi, Krolowa chyba trzyma corgi). Hinduskie zarcie to jedno z doznan, niezbednych do utrzymania duszy człowieczej (mojej) w stanie kompletnosci i harmonii. Bez hinduszczyzny nie ma efektu dopełnienia, Pepsee wie o czym mowie, bo on tak ma z sushi. Prawda?
W robocie jestem beznadziejnie zakopana w jakims tasiemcowym obliczaniu wszystkiego dzielonego przez wszystko inne i czasem jedyne, na co mam ochote, to wziąć butelke wody mineralnej gazowanej i rytmicznie uderzac nią w glowy CO PONIEKTÓRYCH wspolpracowników. No ale – sama tego chciałam. Pytali. Powiedziałam “TAK”. To teraz mam.
Wygladamy jak banda autystycznych rain manow, kazde przy swoim biurku, wpatrzone w monitor i belkoczace: “Kurwa. No tu się powinno zgadzac. A nie, zaraz. Zgadza się, ale z tym poprzednim. Dlaczego tu jest INACZEJ? Kurwa. A nie, dobrze! Nie, no JAK DOBRZE – ZLE! JAA się ZASTRZELE!” – i tak w kolko.
Mój ulubiony napoj: herbata z melisy
Mój ulubiony sport: strzelanie do bezbronnych urzędniczek pewnego Ministerstwa na “F”
Mój ulubiony bohater historyczny: wynalazca krzesła elektrycznego
Mój ulubiony deser: ogórki małosolne
Mój ulubiony sprzet gospodarstwa domowego: bujawka ogrodowa
Chce być misiem KOALA. Albo KANGUREM. Whatever.