Naprawde czasem zaluje, ze nie dzialaja na mnie proste, ludowe sposoby poprawiania sobie humoru, na przykład:
– popchniecie staruszki na pasach
– skopanie przygodnego psa
– zamiast dyskusji na temat strategizacji priorytetow – wylanie na oponenta wiadra z pomyjami
– naplucie do cudzej kawy
– wydanie calego limitu karty kredytowej na siedemnascie jednakowych par spodni i haczyki do zaslon
– wlozenie do pralki samych bialych koszul i jednej pary bardzo czerwonych majtek
– nakarmienie dalmatynczyka mojej babci wapnem niegaszonym
– powieszenie sasiadowi w kominie zdechlej wrony lub ogolenie jego kota nozykami Gilette wlasnego mezczyzny
– zlozenie zyczen mlodej parze “Musicie być bardzo szczesliwi WSZYSCY TROJE” z konfidencjonalnym poklepaniem dyskretnie zamaskowanego pieciomiesiecznego brzuszka już wkrotce mlodej mamusi – “TAK, TAK – niektórym mezczyznom trzeba POMOC PODJAC DECYZJE!”
… to bym sobie jak nic poprawila humor.
Zreszta, ten ostatni pomysl – calkiem niezly.
Pomysle nad tym.
pomysl z kotem jest kuszacy-mam nawet jednego na oku….
jednak najchetniej w celu poprawienia nastroju wywalilabym pajaka mojego brata za okno
A może by tak […] i jeszcze […] a może jednak […].
Ech… sam zaczynam się przerażać, idę do sklepu, może jednak spotkam prozaiczną staruszkę.
Mnie by tam wystarczyło wysmarowanie roztopioną czekoladą krzesła szefa, kiedy ten jest w swoim ulubionym jasno-szarym garniturze.. :)) echhh…
a co? zaszlas? juz 5ty miesiac? i nic nie mowisz?
ja tam te staruszke na pasach wole, a co mi tam.
no, tak..cmok
hmm..nie wszystkie te sposoby sa proste..