Ostatnio natykam się na frazę „Chciał(a)bym, żeby to wybrzmiało”. Nagle dość sporo osób chciałoby, żeby różne rzeczy wybrzmiały, a zatem będę w trendzie, ponieważ chciałabym, żeby wybrzmiało, że Mangusta zdała wczoraj egzamin na stuprocentowego jamnika. Ukradła i opierdoliła pieczony schab w plasterkach, bo pańcia się zagapiła z rozpakowywaniem zakupów. Jestem z niej oczywiście nieprzytomnie dumna, chociaż Zebra twierdzi, że to wszystko zasługa jej jamniczek, które ją przeszkoliły. Nie umniejszam tego, ale wrodzona inteligencja też się liczy.
Natomiast ja ostatnio inteligencją nie błyskam. Niczym nie błyskam. W grudniu w NORMALNYCH okolicznościach zwykle jestem przydeptana i zdołowana, a co dopiero. Ostatnio ciągle spędzam gigawatogodziny w urzędach i notariatach, wyciągając, składając i podpisując. I końca nie widać. I doprawdy nie wiem, dlaczego różne akty rozchodzą się jak świeże bułeczki, chociaż nawet nie są rozebrane. I przebywanie w tych miejscach wysysa ze mnie te nędzne reszteczki energii, chociaż w zasadzie to jestem na energetycznym minusie. I mam już tego TAK dosyć, że najchętniej bym jak dwulatek w supermarkecie rzuciła się na podłogę u notariusza, kopała i wrzeszczała – ale NIE MAM SIŁY. Rozumiem, dlaczego ludzie olewają sprawy spadkowe i spokojnie sobie czekają na przedawnienie. Żeby załatwić wszystko zgodnie z literą prawa trzeba mieć wolne pięć lat i trzy dywizje piechoty morskiej, żeby składać i wyciągać wszystko jednocześnie w stu siedemnastu miejscach. Mnóstwo słów mi przychodzi do głowy, a wszystkie niecenzuralne.
A jeszcze mamy przecież okres „A co chcesz na Gwiazdkę” – no więc ja bym najchętniej chciała na Gwiazdkę kogoś, kto by do mnie przyszedł i pomógł mi WYWALIĆ z domu jakieś 70% rzeczy (a raczej zrobił to za mnie). Dobra – bądźmy realistami, niech to będzie 35%. I chcę takie prezenty, żeby je można było zjeść albo wypić – od razu, najlepiej z krótkim terminem, żeby ich BROŃ BOŻE nie odkładać (bo jak się odłoży, to dupa – będą leżały). Może być twaróg z Borów Tucholskich, bo jest przepyszny. A w ogóle przez to, że bombki można kupić w marketach od sierpnia, to coraz mniej na te święta czekam, a coraz bardziej mnie to wszystko denerwuje.
I Rowling mogłaby się pospieszyć z ósmym tomem Cormorana Strike – no ILE MOŻNA CZEKAĆ. Przynajmniej człowiek czymś by sobie osłodził te obrzydliwe grudniowe wieczory (które na dobrą sprawę trwają prawie całą dobę, bo światła słonecznego to ostatnio zbiorczo naliczyłam jakieś siedem i pół minuty w dwa tygodnie).
Wniosków nie będzie, bo nie mam siły.
Wyprzedziłam rodzinne pytanie “co chce na gwiazdkę” i zażyczyłam sobie kilogram sera brie z truflami. Od zeszłej zimy to mój namber łan żywieniowy, upragniony tym bardziej, ze w sezonie letnim go nie ma w sprzedaży, pewnie zbierają trufle.
Listopad i grudzień (zwłaszcza jego ostatnie dwa tygodnie) najchętniej przespałabym w kupie liści. I zdecydowanie uważam, ze gwiazdka wypada zbyt często, moim skromnym zdaniem co najmniej dwa razy w roku.
Tez czekam na Cormorana, obejrzalam ostatnio w 3 dni wszystkie odcinki na MAX, bo jakos do tej pory omijałam, i okazały się cudownie przyjemne.
Co do książek, to dobrze spędzam czas przy tych autorstwa Bernarda Newmana, a z jego polecajki w książce trafiłam na B.G. Woodehouse’a i świetnie bawię się przy perypetiach Woosterów.