Miałam okropny tydzień. Okropny.
N. wywiało na CAŁY TYDZIEŃ do Japonii, służbowo, biedaczek był TAK ZAPRACOWANY, że dał radę zadzwonić tylko 3 razy, z czego dwa z lotniska („Nie uwierzysz, mają tu kandyzowane kraby! To jest coś najohydniejszego, co w życiu jedliśmy”), a tak to przysyłał mi zdjęcia jedzenia. Dobra – NO TRUDNO, wszyscy wiemy, jacy są faceci kiedy się zerwą ze smyczy. Ważne, że przysyłał zdjęcia jedzenia, a nie gejsz albo ślicznych Japoneczek w szkolnych mundurkach – tylko tempury albo surowej ryby.
W każdym razie – ujmując delikatnie, nie spało mi się najlepiej. Ciągle coś skrobało, stukało, a Mangusta natychmiast stawała na baczność i się darła. A pierwszej nocy chciała mnie wyciągnąć na siusiu o trzeciej nad ranem, więc miałyśmy długą rozmowę o tym, że parcia boi się duchów, a trzecia w nocy jest najgorsza. I posłuchała mnie, bo od tamtej pory już budziła mnie o czwartej (kochana psina, chociaż jeszcze narwana). Wniosek z tego taki, że z psem się człowiek dogada, a z facetem – NIE! (A tym bardziej z mężem – NIGDY nie słucha, co do niego mówię. Nigdy).
Dobrze, że przynajmniej jednego wieczoru wpadły koleżanki mnie pocieszyć (i to z całą torbą pysznego, niezdrowego żarcia), bobym zapomniała ludzkiego języka i porozumiewała się przy pomocy syczenia i tupania. A tak to przynajmniej się trochę obrobiło dupy temu i owemu (ale za mało, za mało – niestety wszystkie mamy mgłę mózgową i ciągle zapominamy, kogo miałyśmy oplotkować – straszne to jest).
Ale co było w tym wszystkim najtrudniejsze, to że NIE MOGŁAM obejrzeć pierwszego odcinka nowej serii „True Detective” z Jodie Foster. Bardzo mnie ciągnęło, ale to BARDZO, ale doszłam do wniosku, że jak tam będą jakieś mroczne klimaty i w ogóle zjawiska nadprzyrodzone, to koniec, już w ogóle nie zasnę i osiwieję. I czekałam z tym odcinkiem i powiem tak – DOBRZE, że poczekałam. No przecież bym nawet na minutę oka nie zmrużyła ani nie wyszła z psem siusiu po zmroku. Było WSZYSTKO, czego się zwykle boję w takich produkcjach, a nawet więcej. Czy tylko ja mam skojarzenia z wyprawą Diatłowa? Natomiast oprócz strachów serial ma niesamowity klimat, obsadę i bohaterów – taki „Przystanek Alaska” w wersji thriller. (No i po dwóch odcinkach wychodzi mi, że wszyscy tam już spali ze wszystkimi, no ale – jak powiedział jeden z bohaterów – jak przez pół roku jest noc, to wszyscy się nudzą, nawet zmarli).
I teraz czekaj, człowieku, na kolejne odcinki. Sadyści zwyrodniali z HBO.
No dobra, to już się przyznam: kupiłam i czytam książkę Jane Fallon, w sumie dlatego, że to jest partnerka Ricky’ega Gervaisa i chciałam się przekonać, dlaczego te jej książki się sprzedają jak szalone. Dobrze się czyta, historia dotyczy 49-latki po rozwodzie, która szuka (oczywiście) szczęścia w serwisach randkowych, z tym, że wkleiła nie swoje zdjęcie, tylko ładniejszej siostry. Miło poczytać, że w tym wieku szpiegowanie na fejsie i pajęczyna intryg w serwisach społecznościowych mają się dobrze. Zobaczymy, co dalej. Natomiast w żadnym wypadku nie grozi mi utożsamienie się z bohaterką, ponieważ ona prawie codziennie chodzi na siłownię i do spa. Pfff, siłownia i spa!…
Tak!! Wyprawa Diatlowa – od początku mi się to kojarzyło. I serio, mam nadzieję, że znajdą mordercę a nie okaże się nią jakąś pacza-mama czy inna czumpa-lumpa przetrwała w lodzie. Bo jakoś mi to wybitnie to nie pasuje.
Ja też od samego początku mam skojarzenie z historią przełęczy Diatłowa. Serial zaczyna się obiecująco nie ma co, idzie zwariować i osrać ze strachu. Ale poza tym, Alaska jest piękna i chciałabym tam mieszkać.