No więc popołudniami wyleguję się na hamaku, takim stacjonarnym na czterech łapach – okazało się, że mamy go w garażu od dziesięciu lat albo i lepiej. Cudo po prostu – ten hamak, róże pachną, świerszcze cykają… Panowie za płotem zaczynają piłować beton.
I tak kurwa CODZIENNIE. Jak nie beton, to coś tłuką albo koparka nie chce im się zmieścić („DO TYŁU! DO TYŁU! DEJ DO TYŁU MÓWIĘ KURWA”). I oczywiście co chwilę wyłączają prąd, w związku z czym wczoraj pod wieczór, w stroju nader wyluzowanym (w każdym razie sans biustonosz) musiałam prowadzić konwersację twarzą w twarz z panem z patrolu firmy ochroniarskiej, który przyjechał sprawdzić, czy w końcu mnie zamordowano, bo takie dostali sygnały.
Niestety przeżyłam.
N. oczywiście przebywał w tym czasie zgodnie z teorią nieoznaczoności GDZIEŚ INDZIEJ, więc na czas odwoływania i sprawdzania danych musiałam prowadzić z panem konwersację towarzyską. A ja mam tak, że prowadzę small talk na autopilocie – wyłączam się i myślę o czymś innym (WAŻNYM) i gadam bez udziału świadomości – czasem dość interesujące rzeczy z tego wychodzą. Wczoraj jak się ocknęłam, to byliśmy z Panem Patrolem już przy wyborach do Europarlamentu, a za chwilę miałam go wtajemniczyć w tegoroczny wybór balsamów rozświetlających. NA SZCZĘŚCIE dostał ten sygnał z centrali i pojechał sobie, a tak było miło.
Pomyślałam nawet, że dobrze się złożyło, że nie jestem świadkiem Jehowy, bo byłabym najgorszym świadkiem Jehowy na świecie. Z moim zamiłowaniem do dygresji i przebywania myślami gdzie indziej chyba nigdy by mi się nie udało w rozmowie dobrnąć do tej dobrej nowiny, o której podobno się naucza. Ostatnio jak gadałam z koleżankami, to po czterdziestominutowym wstępie okazało się, że niestety zapomniałam co im właściwie chciałam opowiedzieć.
A z wczorajszych wiadomości dnia ujęła mnie ta o pięciometrowym pytonie, który grasuje w okolicach Konstancina, bo ktoś go wywalił z domu i teraz ta biedula krąży po okolicy, głodna i wściekła. Nagłówek brzmiał „Jak się zachować, gdy zobaczymy węża?” – moim zdaniem, uprzejmie. Kulturalny człowiek zawsze powinien potrafić się zachować uprzejmie.
To sobie wyobrazić jak wygląda rozmowa 2 takich osób? Mojej mamy i jej siostry! To jest po prostu jak skecz jakiś. Potrafi jedna opowiadać drugiej coś przez 15 minut po czym orientują się że przecież razem to widziały lub tam były itd. I na to wchodzę ja cała ze swoim “do brzegu z tą opowieścią “. One potrafią się tak zamówić, innych też że były by perfekcyjną para szpiegów gdyby nie fakt że pewnie zapomniały by np ze nimi są;-)
Oczywiście, że kultura pomaga zawsze i wszędzie. Jakem na Antypodach natknęła się na kangura, a wokół cisza, busz i ludzie daaaaaleeeeekoooo!, no więc jakem się oderwała od fotkowania kwiatków i zobaczyłam go przed sobą, bo cichcem nadszedł, jak nasza sarna rodzima, to mu temu kanguremu rzekłam: “Dzień dobry, jestem z Polski, nazywam się Gosia i bardzo cię lubię”. I co? Postał, postał, popatrzył, uszami trochę ruszał, ale niewiele, ja też stałam, stałam, patrzyłam, czasem mi powieka drgnęła i on sobie dostojnie odkicał, a potem skok-skok i już go nie było. A te ludzie, co byli daleko, w tym dwoje autochtonów, a byli daleko, bo zagadani nie dostrzegli, że ja zostaję, by te kwiatki sfotkować, poszli, jakby mnie nie znali i nie wiedzieli, że to MUSZĘ zrobić, to te ludzie najpierw mi nie uwierzyli, że kangur był, dopiero zdjęcia ich przekonały, bo ja bez mierzenia w kangura obiektywem, tak z biodra cichcem zdjęcia robiłam oddech wstrzymując i prosząc w duchu swoim, nie to, że świętym, więc prosząc aparat, by celował, gdzie trzeba i on wycelował dobrze, i te zdjęcia były, i widać było, że kangur NAPRAWDĘ był duży i był blisko, to oni zaczęli na mnie krzyczeć, że jestem nierozsądna, bo to nie jest las w Polsce i tu się samemu nie zostaje, chyba że jest się doświadczonym globtroterem albo jakoś tak i że ten kangur, to on mógłby mi w łeb dać. Jakże on by mógł, skoro ja do niego z kulturą! a poza tym, to ja im o pytonie napiszę, że u nas też trzeba się pilnować i przygotować zgrabny, kuturalny tekst na spotkanie z wążem. No. Pozdrawiam.
Gorzej jeśli wąż zechce zostać brzuchomówcą 😉
No i łazi za mną teraz po portalach reklama balsamów brązujących…
No dobra, ale urwałaś w interesującym momencie – jaki jest tegoroczny wybór balsamów rozświetlających?
No więc niestety nie znalazłam nic lepszego od Palmer’s Body Gloss, mam jeszcze z zeszłego roku i nie wiem co będzie, jak mi się skończy!
Do nóg fajny jest Sally Hansen Firming Leg Shine – bardziej mi się podoba niż rajstopy w sprayu, jest z retinolem i drobinkami, bardzo przyjemny efekt.
Olejek Sol de Janeiro chciałam kupić w Seforze, ale baby wykupiły jaśniejszą wersję (Ipanema), a ta ciemniejsza to nie wiem, jakoś tak za złoto-brązowo na mój blady odwłok wygląda.
A no i mam St. Moriz Instant, taki zmywalny z brokatem (ofkors), ale to tylko na nogi się nadaje i ostrożnie, bo ciemny.