Dziura w trawniku miała swój ciąg dalszy. Nagle zrobiło się ich więcej, w różnych miejscach, a pomiędzy – podziemne korytarze, ale dość płytko, więc cały trawnik zyskał gąbczastą strukturę. I jak po nim chodziłam, to lekko się zapadałam i miałam wrażenie, że jak w kreskówce Warner Bros – za chwilę coś mnie wciągnie za nogę pod ziemię. Jakiś suseł albo agent KGB.
Następnie mieliśmy nieprzespaną noc – Szczypawka co pół godziny życzyła sobie wyjść i sprawdzić rozwój wydarzeń na trawniku. I tak do czwartej rano.
A następnego dnia złapała krecika. Takiego malutkiego. Przydybała go w kącie i zanim się N. zorientował, to już z nim w pysku robiła rundę honorową dookoła chałupy, żeby wszystkie psy sąsiadów WIDZIAŁY. Na szczęście dała go sobie odebrać (na oko nieuszkodzony, tylko opluty) i został wyniesiony do lasu. Z daleka od Szczypawki oraz od buldożerów (które ostatnio zaczynają napierdalać o 7 rano).
A jak mówię, żeby całe podwórko zalać asfaltem i będzie spokój, to nie. TRAWNIKA SIĘ ZACHCIEWA.
Aha, jak już N. wyniósł kreta, to następnie udziabała go osa, gdyż zaczął wycinać dżunglę amazońską, jaką urządziło w tym roku pnące winogrono. Każda gałązka rośnie jakiś metr dziennie i zaczęliśmy się bać, że za moment przewróci płot albo wlezie do sypialni oknem dachowym i nas udusi wąsem i wyciągnie, żebyśmy mu służyli za nawóz. No w każdym razie zaczęło się robić trochę jak w „Cieplarni” Aldissa i N przystąpił do ofensywy. Jakieś sto razy prosiłam go – załóż rękawiczki, ale przecież to by było takie NIEMĘSKIE się żony posłuchać.
Przez ten cholerny Mundial jakiś zastój w internetach, nic ciekawego mi w oko nie wpada ostatnio. No, może historia o kolesiu, który zrobił dla swoich przyjaciół tacos ze swojej amputowanej stopy. Nigdy nie byłam specjalną fanką kuchni meksykańskiej.
PS. A nie, jeszcze przeczytałam artykuł o tym, do czego mogą się przydać te małe saszetki z kuleczkami silikonu. Już kiedyś o tym czytałam – że one są bardzo przydatne i żeby ich nie wyrzucać. No i od tamtej pory nie wyrzucam, tylko trzymam w kredensie w dzbanku, mam już prawie pełny dzbanek tylko zapomniałam, do czego one się w zasadzie przydają. Ale nie wyrzucam! No to sobie odświeżyłam tę wiedzę (można nimi odparować zaparowane szyby – jak? Ciskając garściami kuleczek w szybę?…).
Ja poproszę o linka do tej historii o kolesiu, który zrobił dla swoich przyjaciół tacos ze swojej amputowanej stopy! Proszę!!
znalazłam! więc się dzielę:
https://www.fakt.pl/wydarzenia/swiat/uzytkownik-reddita-podal-przyjaciolom-na-kolacje-swoja-stope/qpz5ts9
Dzięki!! 🙂
O proszę, jak nadążamy w kraju za światowymi niusami! 🙂
Ja na moim ulubionym portalu w wersji angielskiej czytałam:
http://www.iflscience.com/editors-blog/this-man-made-tacos-from-his-amputated-foot-and-then-fed-them-to-his-friends/
Te kuleczki ogólnie chyba wilgoć wciągają, nie ma na tym swiecie takiej ilości kuleczek silikonowych, które by pochłonęła wilgoć w naszym poprzednim mieszkaniu, w obecnym nie ma wilgoci wcale, więc spokojnie wyrzucam.
Os trochę mniej, niż w poprzednich latach, może je wyruszyli (ale nie kuleczkami tylko upalami).
Może koleś wziął sobie głęboko do serca ideę no waste food…
To i tak dobrze, że na dokładkę nie był zwolennikiem diety raw food…
hue hue