Mój mąż znowu coś buduje. Może w poprzednim życiu był bobrem i nie zdążył się zrealizować. A może dopiero w tym życiu jest, z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo, a z bobrami to już w ogóle. Ja już nawet nie mam siły się na niego drzeć, pytam tylko, co będzie, jak już zabuduje całe miejsce na podwórku i nasza działka będzie wyglądać jak fawela pod Rio de Janeiro. Albo jak chiński market w Kuala Lumpur (minus knajpki z pysznym jedzeniem).
Mieli wędzić ze szwagrem gęś, ale z powodów niezależnych czyli atmosferycznych gęś w zalewie zaczęła fermentować. Ponieważ gęś to jednak nie ogórki małosolne, z wielkim smutkiem i należnymi honorami została pochowana w ogrodzie szwagra, a następnie przyciśnięta dużą liczbą cegieł, żeby za kilka dni nie pojawiła się w domu ponownie w charakterze przyjęcia – niespodzianki, wykopana i przyniesiona przez Fugę. Jamniki uwielbiają takie wonne atrakcje.
Szczypawka dochodzi do siebie, ma jakieś fajne prochy przeciwbólowe na noc, po których śpi jak zabita i nawet nie chrapie (bo ona, to maleństwo, potrafi chrapać jak stary bosman). Wieczorami siedzi w Grocie Łokietka i wychodzi tylko do połowy, bo chowa obolały tyłek; N. mówi, że Szczypawka udaje murenę. Ale była dziś w biurze i dość energicznie obszczekała naszego znajomego, który przyszedł na spotkanie, więc chyba idzie ku lepszemu.
Czytam wieczorami “Małe życie”, okrzyknięte najlepszą książką roku czy coś w tym stylu – skończę to cholerstwo, ale naprawdę nie rozumiem zachwytu. No nie rozumiem. Pierwsza połowa to taka dość meandrująca historia studencko – uniwersytecka o czterech przyjaciołach, nawet możliwa. Natomiast w pewnym momencie zamienia się w jakiś tani i dość obrzydliwy thriller o molestowanym chłopcu i już po prostu nie mogę. W dodatku w całej bardzo grubej książce prawie w ogóle nie ma kobiet – pojawiają się gdzieś epizodycznie i nic nie wnoszą do akcji. Dość dziwne, zważywszy, że autorką jest kobieta. Może dlatego ten cały świat męskich przyjaźni jest taki nadmuchany i sztuczny, bo nieautentyczny.
Kupiliśmy do donic roślinkę, co się nazywa kufea. Bardzo mi się spodobała, bo ma drobne lakierowane listki i mnóstwo małych kwiatuszków. Dopiero w domu przeczytałam, że lepiej ją sadzić i w ogóle optykać się z nią w rękawicach, bo można dostać bąbli na rękach. Nareszcie jakiegoś trującego łobuza będę miała w ogródku, ha!
Małe życie – to zdecydowanie nie teges…
Szkoda, że z tą gęsią nie wypaliło ;/
murena :)))))))
a jakiś pomyśl na interesująca lekture? Też ma takie przypadki ostatnio, że recencje to peany zachwytu…a potem jak nie przymierzając ogóras niedokoszony
Zawsze można spróbować z Brysonem 😉 Na początek poleciłabym “Ani tu ani tam”. Nie jest to nowość, ale zawsze cieszy. Przynajmniej mnie.
tuptam do sklepiku ;))
Mam nadzieję, że podejdzie Ci jego poczucie humoru, bo potem to już z górki 😉 Mam wszystkie jego książki i tylko o dwóch nie myślę entuzjastycznie, reszta jest zaczytana na amen łącznie z tomiszczem “Krótkiej historii prawie wszystkiego” 🙂
Ogólnie cieszy mnie to, że każdy może napisać książkę i wydać ją jeśli ma możliwości, ale ulewa mi się żółć jako czytelnikowi, bo tak trudno znaleźć teraz współczesną, dobrze napisaną książkę. A z okładek pieją!
Na jednej z książek pewnej polskiej autorki przeczytałam, że jest drugim Sapkowskim. Na miejscu Sapka obraziłabym się śmiertelnie. A książkę pizgnęłam w kąt, mimo że bardzo szanuję książki i jeszcze żadnej nie wyrzuciłam do śmietnika.
Z tego co wiem, Sapkowski obraziłby się śmiertelnie za nazwanie go “Sapkiem”. 😉 Tolkien też mógłby nie być zachwycony, że Sapkowskiego swego czasu okrzyknięto “drugim Tolkienem”.
A być może, być może, nie rozmawiałam z nim na ten temat, właściwie to w ogóle nie rozmawiałam chociaż swego czasu szlajałam się po zlotach i imprezach, na których bywał (pozdrawiam ircujących i mudujących prawie 20 lat temu) i tak go tam nazywano.
Z Tolkienem tym bardziej nie gadałam, bo nie jestem jednak tak stara jak się nastolatkom wydaje.
Nie lubię takich porównań pisarzy, bo każdy ma swój niepowtarzalny styl i jest po prostu sobą a nie drugim… kimś.
Raz w życiu wyrzuciłam książkę. Skończyłam ją czytać w autobusie, wysiadłam na przystanku i pirzgnęłam do kosza aż się ludzie oglądali. Może jakiś bezdomny ją potem wyciągnął i przerobił na energię cieplną – byłby jedyny pożytek ze śmierci biednego drzewa. Tytułu nie pamiętam, ale sensacyjnie o zamachu terrorystycznym miało być. D_pa była. I kamieni k_pa.
A tak to chomikuję na półkach (jak autor zasługuje), w pudłach (jak rokuje), bądź oddaję Babci, która przed starością ucieka w fikcję.
Poza tym niestety psychiczna jestem i jak zacznę, to muszę skończyć. Chociaż ostatnio zaczęłam trochę bardziej szanować swój czas i jak już coś mi wyjątkowo nie podchodzi, czytam same dialogi albo tylko prawe strony 😉
Z autorów mogę polecić Marka Krajewskiego, ale pewnie wszyscy tu obecni go znają. Ja odkryłam dopiero teraz i czytając serię Breslau nie zauważam, że przez roboty drogowe dwukrotnie wydłużył mi się powrót z pracy 🙂
O Krajewskim słyszałam zewsząd, ale nie sięgnęłam po żadną książkę, bo czas nie z gumy :/ Kiedyś nadrobię. Dzięki za przypomnienie 🙂
Miałam nie pisać nazwiska autorki, ale może warto ku przestrodze. Kiedyś wypożyczyłam jej “obyczajówkę” i nie mogłam się nadziwić, że ktoś wydał książkę napisaną językiem wczesnej nastolatki a żadna z bohaterek tego czegoś nie była w tym wieku. Mój pamiętnik z podstawówki był już przystępniejszy.
Po dłuższym czasie dałam jej szansę i wypożyczyłam powieść fantastyczną. Więcej tego błędu nie popełnię i nie będzie trzeciej szansy. Nie mam jakiegoś strasznie wyśrubowanego gustu, ale takie gnioty miałam pierwszy raz w ręku.
Katarzyna Michalak – żeby nie było, że nie ostrzegałam.
Krajewski pisze tak plastycznie, że bez mała czuje się smród tych wrocławskich zaułków. Mnie przynajmniej bardzo działa na wyobraźnię. Ale trzeba dawkować powoli, bo można doznać przesytu. Przeczytałam całe Breslau parę lat temu, ale Popielski w komplecie stoi na półce i czeka na nastrój.
Natomiast co do pani K.M.- czytanie blogów pomaga uniknąć fatalnych w skutkach pomyłek. Najpierw trafiłam na recenzje gniotów, co pozwoliło mi poświęcić czas na coś pożyteczniejszego, niż czytanie tej “literatury”. Parę fantastycznych recenzji K. M. napisała Królowa Matka z bloga polaherbaciane.blogspot.
Jeśli Gospodyni tej strony uzna, że nadużywam Jej gościnności, reklamując innych- proszę o usunięcie posta.
Tak cos czułam, ze z tym Małym życiem moze byc jakaś ściema! I to mimo ze Nogaś się nad nią zachwycał.
Ostatnio przeczytałam jak ksiazka zostaje okrzyknięta bestsellerem i juz nie robi to na mnie wrażenia (tzn jak o jakiejś książce mówią bestseller). Nawet w książkach cwaniactwo i lapowkarstwo, ech