I po wakacjach. Z wulkanami. Nie wiem, dlaczego bardzo mnie ciągnie na wakacje w okolice wulkanów. Szampan w Saint Tropez w ogóle mnie nie rusza, muszą być kamienie, pył, zastygła lawa… Chyba mam bardzo wyboistą duszę.
Jeep na nas czekał. Stał sobie przed wypożyczalnią i patrzył mi głęboko w oczy. Nie ma fajniejszego samochodu na wakacje (o ile nie trzeba jechać za daleko).
W tym roku miałam kulinarną jazdę na puntillas de calamar. Nie są to, niestety, kalmarze nóżki, tylko bardzo, bardzo malutkie, świeżo wyklute (czy skąd one tam się biorą) kalmarzątka. Smażą je w takiej tempurze i są po prostu przepyszne. (Tylko proszę mnie tu nie nawracać, bo gdyby kalmary dostały ludzkie niemowlę, to też by je zjadły. To bestie bez sumienia).
Kalmarze nóżki też jadłam i zdziwiłam się, że jedną mają wyraźnie dłuższą. N. mnie doinformował, jak już skończyłam:
– To nie jest ich noga. Nie chciałem ci nic mówić, ale to jest ich ręka. One tym pakują sobie jedzenie do gęby.
Noga, ręka, potejto, potato. Byle chrupała i nie była zbyt gumowata.
Aha, i o kalmary pytać, czy saharyjskie. Bo afrykańskie niedobre. Muszą być te złowione przy Saharze.
A rybie spa są wszędzie. Akwaria z rybkami do pedicure stoją nawet w centrach handlowych. O dziwo, widziałam więcej facetów, moczących w nich nogi, niż kobiet (może nie tylko ja mam skojarzenia z pijawkami).
Plaża bosska. Wymoczyłam się w słonej wodzie, ciepłej, CIEPŁEJ!… Chyba na Fuerte jest cieplejsza woda, niż na Lanzarote. W Corralejo nic się nie zmieniło – a jeśli, to na lepsze. Spokojna, wakacyjna mieścina, gdzie znad szklanki cidry przy stoliku nad oceanem można się gapić na wielkie promy, kursujące między Fuerte a Lanzarote. Albo na pana, który pcha wózeczek z gaworzącą dzieciną, a w obu sutkach ma po srebrnym kolczyku.
W willi naprzeciwko mieszkał sobie czarny sznaucer olbrzymi, który szczekał rano i było jak w domu.
Nigdzie nie mogłam dostać ulubionej galaretki do opalania Delial Garnier – była świetna, na bazie flawonów z kaktusa, przezroczysta, ale widać było, gdzie się człowiek posmarował; śmierdziało się przez chwilę jak butelka Wyborowej (bo odparowywał alkohol), ale nie lepiła się i dobrze się trzymała. Nie ma, wcięło. Są same mleczka (nie znoszę), olejki (także) oraz takie w sprayu, przezroczyste. Troszeczkę podobne do tej galaretki – też na wódce i wysycha, ale galaretka była lepsza. A może to ja byłam młodsza i dlatego…
Właściciel restauracji w El Cotillo (bardzo dobre ryby i crema catalana) nazywa się Manfred Lepiorz. Czyli nasz rodak, ze Śląska!…
W czwartek doszłam do wniosku, że mam jedno oko mniejsze.
I całą noc padało. Pierwszy raz w życiu widziałam DESZCZ na Wyspach Kanaryjskich. Trochę mniej szkoda było wyjeżdżać, mimo, że nadal było 26 stopni, a morze – 23. Czego bynajmniej nie dało się powiedzieć po wylądowaniu na ziemi ojczystej. Siedzę w butach z futra. I raczej nie będzie mi potrzebne bikini chwilowo.
Mówicie, że jest nowy House?… I Mentalista?… Hm.
Zimno! No jak cholera!
Moze warto tam jeżdzić latem, wówczas tam byś zmarzła :).Oni wszak zawsze mają te swoje 26 stopni, czy lato czy zima.
ten kto wsadza nogi do tych rybek musi byc CHORY. dac sie tak zywcem obgryzac, dzizas…
Takie minusy mogę zaakceptować, naprawdę 🙂
Poza tym, już mi ciepło. Po prostu nasz piec, ten sukinsyn, nie dał ciepłej wody pierwszego wieczora po powrocie.
A skąd!
Oglądałam je sobie, a nawet zrobiłam zdjęcia, ale latać na tym?… Ała?…
Ja NAPRAWDĘ nie znoszę sportu. Żadnego. To nie jest poza.
podobno nawet Dexter i Desperatki dziś
Barb, ale nie mów, że nie próbowałaś kajtów 😀
I to jest właśnie minus takich wyjazdów – my się wszyscy (a w każdym razie większość) cieszymy, że wrzesień taki ładny i ciepły, a powracający urlopowicze trzęsą się z zimna od momentu wyjścia z samolotu.
W ogóle mnie to nie rusza, bo za dwa tygodnie lecę do Maroka, a po powrocie też wszystko opowiem:P
Woda 23 stopnie jest nie do wytrzymania. Chyba przybywasz z klubu morsów!
Mus być 26:)
W Corralejo każda kobieta płaci zeńskiej o każdej porze dnia i nocy chodziła z papierową torebką z zakupami z Benettona. Zdenerwowałam się i też poszłam i hej! Wyszłam z bluzką (z brylantami!!!) za jakie 2 euro czy 4, nie pamiętam. I też chodziłam z torebką! Codziennie by mi się nie chciało, ale mam fajną bluzkę.
Na Fuerte to ja jeszcze pamiętam cudny sklep benettona…taniutko, codziennie dokładali towar…dziewczęta oszalały, na plaże nie chciały chodzić 🙂
doskonale Cię rozumiem – ja telepię się jeszcze od powrotu z Majorki i nie mogę się dostosować 🙁