Mało brakowało, a guzik by był – z pętelką – a nie Madryt. Lufthansa się spóźniła (a mieliśmy przesiadkę w Monachium – DOPRAWDY NIE WIEM, czemu te bezpośrednie bilety ida jak świeże, chrupiące bułeczki!) i już miałam prasnąć walizka o kontuar i zwiać do domu – godzina na przesiadkę, z czego 50 minut opóźnienia; w perspektywie – czarowna noc w Monachium i użeranie się z personelem naziemnym – ale panienka z okienka Lufthansy przysięgała, że wszystko będzie dobrze, i było! Podstawili busiki pod schodki, samoloty przesiadkowe zaczekały i jednak wieczorne drinki zaliczyliśmy w Madrycie.
Z większych wydarzeń, to w sobote był wiec i koniec świata, jeden pan powiedział mi komplement i nakichałam na Picassa.
Poszliśmy do Thyssena, nareszcie. Przeczołgałam się przez tematykę sakralną (czy Jezus zaraz po urodzeniu naprawdę wyglądał tak staro? Czy wszyscy w średniowieczu chorowali na wodogłowie?), jednak najbardziej mnie bierze El Greco – on naprawdę musiał studiować anatomię w kostnicy, bo każda postać u niego ma plamy opadowe. N. mnie gonił przez portrety (on nie lubi, ja – bardzo; wenecka sprzedawczyni cebuli mnie uwiodła spojrzeniem), po czym jakoś tak wyszłam zza zakrętu i stanęłam nos w nos z Picassem! Z wrażenia zaczęłam kichać. Z dość bliskiej odległości nakichałam na Picassa!… Jest mi strasznie wstyd. Na szczęście, tylko na jednego; może dlatego, ze był z okresu, którego nie rozumiem u Picassa i każdy jego obraz kojarzy mi się z rozbiorem mandoliny na czynniki pierwsze. To chyba była „Twarz mężczyzny” – ja widziałam gitarę, no i trudno.
Wstrząsnęło mną dzieło „Duke jakiśtam pokazuje Dukowi jakiemustam swoja kochankę” (faktycznie, jeden facet z zainteresowaniem patrzy, jak drugi ściąga prześcieradło z dość pulchnej, różowej gołej baby – scena warta uwiecznienia, doprawdy – chociaż może to taki ich CKM był wówczas). W sali z rosyjską awangardą dziwnie pachniało – jakby zbutwiałymi dechami i wódką, przysięgam. Mój mąż się zawiesił przy portrecie Kiki de Montparnasse, ja przy Dalim i Chagallu. A Georgia O’Keefe to musiała być straszna baba. Straszna.
Przeszliśmy tylko stałą wystawę, a i tak łeb mi spuchł. Ze trzy razy by tam trzeba pójść, żeby to ogarnąć. I jakieś takie surowe to muzeum – Prado się lepiej zwiedza. Choć oczywiście warto i trzeba.
Z cała naiwnością przyznałam się N., że jak wędrowałam sobie od sklepu do sklepu, to jeden pan powiedział, że jestem guapa. N. natychmiast mnie ostudził, że jestem naiwna, a to był pijak, psychopata, narkoman, żul, kryminalista i profesjonalny przestępca uliczny. I na pewno był pijany oraz śmierdział. I na pewno chciał ode mnie pieniądze (no, to miał pecha, bo pieniądze własnie puściłam w Zarze). Po czym zatrzymywał się przy każdym kolesiu z kubeczkiem na drobne, uprzejmie zagadującym przechodniów, i pytał mnie „To ten? Dam mu w ryj!”. Naprawdę, chyba rozumiem POTRZEBĘ MAŁYCH SEKRETÓW w małżeństwie, bo to było dośc uciążliwe jednak.
W sobotę po południu do centrum Madrytu przyjechali wszyscy mieszkańcy Hiszpanii i państw ościennych na Noc Teatrów. I skończyło się rumakowanie. Nie było gdzie wsadzić szpilki, we wszystkich knajpach tłum wylewał się na chodnik, więc nawet się nie upiliśmy w Zieloną Noc, bo fizycznie nie było gdzie!… A nawet jak człowiek załapał te 7 cm kwadratowych miejsca, to się stało na jednej nodze, a kieliszek trzeba było podnosić do ust na zmianę z sąsiadami. Może to i ma swój urok, ale jednak wolę chrupać kanapkę w Alhambrze nie potrącana ze wszystkich stron.
Wracamy, a tu przymrozek.
Gdybym miała okazję, to bym przylała Piastowi Kołodziejowi dechą z gwoździem. Aż tu go zaniosło, zamiast zaklepać kawałek miejsca zdecydowanie bardziej na południe. Musiał byc okropnym safandułą, którego nikt nie chciał za sąsiada.
To prawda, że tyle sztuki naraz szkodzi na głowę. Człowiek wychodzi i… pustka. Uszami się wylewa nadmiar, moim zdaniem.
Lotnisko w Monachium ma jedna zalete: stoisko z wrzatkiem, wyborem herbat, kawa i smietanka plus mlekiem w proszku dla dzieci. Za darmo i blisko bramki, wiec nie trzeba przejsc kilometra do kawiarenki, zeby sie czegos napic.
bo lotnisko w MUC jest wielkie. Tez tam miałam przesiadkę i nie zdążyłam na samolot. Ale dzięki temu kupiłam sobie zegarek :]
Przysiegam ze w tym Monachium to zawsze sie cos dzieje i przesiadki do Madrytu ZAWSZE opoznione i w stresie!
Oczywiscie to samo w drodze powrotnej!
Pozostaje zakupic chorizo i/lub piwko i sie delektować w oczekiwaniu 🙂
Na każde muzeum należałoby przeznaczyć 2-3 dni aby ogarnąć tematy w całości i dogłębnie…
Zastanawiajacy jest brak komentarzy zony Duke’a 🙂
Z serii ‘wstrzasajacych dziel’ polecam dwa obrazy z Fitzwilliam Museum w Cambridge zatytuowane “Przed” i “Po”.
przyznaję się bez bicia, że jedyne co pamiętam z Prado, to te drzewa przed. Z jakby kryształków.
Z Thyssena Bornemisza natomiast, nie pamiętam nic. A trzeźwa byłam!
To kichnięcie to nie przypadek – masz nosa i najprawdopodobniej wykryłaś fałszywego Picassa!
Bo prawdziwi znawcy na widok falsyfikatu kichają lub mają atak koprolalii;-)
A niestety, nie byl to Piast Kolodziej tylko Lech, do spolki z Czechem i Rusem!;)
To juz wiadomo, dlaczego niektore obrazy sa wystawiane za szyba 🙂
Pierwsi będą ostatnimi.
Pierwsza!