Tegorocznym zwycięzcą konkursu na Kandydata Wyjazdu Majowego zostaja ogloszone…
TADAAAAAAAAAAM!
Bieszczady, Trójca!!!!
Gratulacje, trąbki, konfetti, czapeczki w gwiazdeczki 🙂
Bo w zeszlym roku było tak (urywki z listu do Mlodej Zebry):
“A w ogóle przecież nie wiesz, jak było w Hiszpanii!
No więc było SUPER – wszystko było wspaniałe, przejechaliśmy 4 000 kilometrów (ALE TEN N. JEŹDZI! Jak stado szatanów!) – sama zobaczysz, bo mamy 9 klisz zdjęć… Spakowałam się oczywiście jak do Hiszpanii: pareo, sandałki, szorciki, sweterki do pępka… Przywitała nas piękna pogoda w wysokości 15 stopni Celsiusa, po czym zdecydowanie się popsuła – na 1 maja w Galicji SPADL ŚNIEG… Pojechaliśmy na południe (N. kupił mi w międzyczasie buty, bo kurcze jakoś wszyscy w kozakach, a ja z gołymi paluszkami…), gdzie EWENTUALNIE można było nosić czasem T-shirta, a nawet odważnie N. RAZ zanurzył się w hotelowym basenie (na krótko). Kłopotów zatem z kreacjami nie miałam – po prostu, zakładałam wszystko co miałam w walizce i już!
Myślałam natomiast, że uwielbiam owoce morza.
Okazało się, ze nie przewidziałam tego, jak wygląda w naturze brzytwik, czyli navajo, a także, ze trudno się przełyka, kiedy jedzenie odwzajemnia twoje spojrzenie (z talerza). Brzytwika nie tknęłam, uważnie mnie obserwujące czarnymi, paciorkowatymi oczkami krewetki odwróciłam (chciałam wypuścić na wolność, ale zostałam poproszona, żeby nie robić skandalu) i do końca pobytu żywiłam się smażonymi kalmarami i oliwkami, które – cudowne w smaku – wyglądały tak, jakby były przyrządzane do spożycia przez rozdeptanie nogą.
Moja miłość do kalmarów została wystawiona na próbę w jednej knajpie, kiedy to zamiast złotych, panierowanych pierścionków dostałam na talerzu długie, białe, spłaszczone stworzonko przypalone w kilku miejscach żelazkiem (podpowiem – kalmar w całości z grilla). Jadłam – bo byłam głodna – z zamkniętymi oczami, popijając winem. Wino było marki “del terreno” (po naszemu znaczy “wino tutejsze”) – mętne, półsłodkie i mocne jak jasny piorun. Urżnęłam się w trupa i tego kalmara jakoś udało mi się w żołądku zatrzymać.
Ale przegrzebka już nie zdzierżyłam (takie małże w bardzo ładnych muszlach, zresztą ta muszla jest symbolem pielgrzyma i Santiago). Po prostu w ustawionej na gorącym blacie ślicznej muszli trząsł się zielony glut… N. dogonił mnie, kiedy uciekałam z płaczem deptakiem – “TO JEST SZCZYPIOREK, WARIATKO”… Może i był – wolałam nie sprawdzać!
No i okazało się, ze jem to, co w Hiszpanii najtańsze – tortille. Znaczy po naszemu omlet z kartoflami. Mniam.”
No wlasnie. Dlatego w TYM roku jedziemy w Bieszczady. Grozi mi CO NAJWYZEJ łapa niedzwiedzia – CO MI TAM ŁAPA NIEDZWIEDZIA po brzytwikach!
ja bardzo proszę nazywać rzeczy po imieniu, czyli – nie oszczędni a CENTUSIE…
Bieszczady są cudowne :)))
Rozumiem twój wybór. Mnie kiedyś rodzina koniecznie chciała wysłać na wycieczkę do Egiptu i Izraela. Nawet chcieli mi zasponsorować ten wyjazd i nie mogli zrozumieć, że NIE CHCĘ, że nie lubię piachu , upałó, piramid i takich tam innych atrakcji… i wtedy właśnie ZAMIAST wybrałam się w Bieszczady. Było cudownie!!! Zwłaszcza, że pojechałam z Krakusami, czyli bardzo oszczędnymi osobami :)) i nocowaliśmy na dziko , bo taniej i kąpaliśmy się w górskich strumieniach, bo taniej…etc. :)))) Ooooo… było cudownie 🙂
Chyba… jak LIS, a nie jak KOT 😉
A propos niedzwiedzi. Gdybys nie miala wprawy w rozpoznawaniu ich gatunkow, polecam adres
http://www.gazeta.pl/alfa/home.jsp?dzial=0511&forum=384&wid=1330740&aid=1349309
Tam znajdziesz niezbedne wskazowki. Stuprozentowo.
Jestem jak kot. Musze zostawiac slady, wszedzie tam, gdzie mi sie podoba. A tu podoba mi sie BARDZO.
czy ja dobrze slyszalem? Niedzwiedz?
to weź tego tatara….będze czym odstraszać głodne wilki…no chyba że już całkiem wyszedł……..
Cicho… przywieze wam OSET!
W bieszczady? HANKA – EKSKOMUNIKUJEMY JOM Z RODZINY!