Nie mogę się jakoś do kupy pozbierać wcale, bo wróciliśmy z tygodniowego wyjazdu nad jezioro. Właśnie rozwiesiłam trzecie pranie, a zostało jeszcze ho ho i jeszcze więcej i naprawdę nie wiem, dlaczego, bo nie przebieraliśmy się trzy razy dziennie, bo to nie Monte Carlo, tylko Warmia (na szczęście). No – ręczniki i psie prześcieradło, ale skąd tyle ciuchów?
Tegoroczna miejscówka była w innym klimacie, bo z infrastrukturą turystyczną. Co oznacza, że można było iść po świeże bułeczki na śniadanie na piechotę trzy minuty, a w zasięgu małego spacerku były knajpy, frytki, jagodzianki, świetna smażalnia, plaża miejska, wypożyczalnia sprzętu wodnego, baby pruskie i bożęta w wielu rozmiarach oraz pub naprzeciwko. Pierwszego wieczora mieliśmy koncert heavy metalowy, a ostatniego – więziennego bluesa, bardzo, ale to BARDZO słaby. Chyba wykonawca nie był w prawdziwym więzieniu. Nie, żebym mu tego życzyła, ale na przyszłość powinien poćwiczyć, i to naprawdę porządnie.
Po analizie kosztów i korzyści takiej lokalizacji doszliśmy do wniosku, że trochę Mielno i my jednak wolimy w tak zwanej dupie, nawet, jeśli nie ma we wsi sklepu ani knajpki z przepysznymi rybami.
Działka dochodziła do samego jeziora, które było czyściutkie, płytkie i kąpiaszcze (podobno z ciepłą wodą, do której jednakowoż nie weszłam, no bo w końcu bez przesady). Mieliśmy na nie przepiękny widok z tarasu, co oznacza, że Mangusta też miała dobry widok i uznała, że jezioro jest NASZE i każdy, kto po nim pływa, musi dostać wpierdziel. A pływało sporo osób – na szczęście strefa ciszy, więc żaglówki, rowery i deski paddle. Jak się nietrudno domyślić, Mangusta doszła do wniosku, że jej strefa ciszy nie obowiązuje i darła się NA WSZYSTKICH. A najbardziej darła się w Olsztynie w restauracji z hamburgerami – nie pamiętam co jadłam, co piłam, jak smakowało, bo trzymałam na kolanach tego padalca, który wydzierał się w niebogłosy i że nas nie wyprosili, to naprawdę był cud i wielka tolerancja wszystkich, od kelnerów po gości.
Ryby brały, grzyby brały, pogoda była (chociaż deszcz też był, a jedna ulewa złapała nas w tej uroczej smażalni i najpierw woda z zadaszenia kapała do galaretki z sandaczem, a później musieliśmy brodzić w kałuży DO PÓŁ ŁYDKI, bo inaczej nie można było przejść i to było strasznie traumatyczne, chociaż oczywiście teraz jest co wspominać). Przez cały wyjazd dyskutowaliśmy z N., czy kupić do domu babę pruską i jakiej wielkości, przy czym baby pruskie – jak sama nazwa wskazuje – są zwykle facetami.
To już rok, jak nie ma Szczypawki. Ciągle na Mangustę od czasu do czasu mówię Szczypunia i cały czas ją porównuję – na szczęście jest zupełnie inna z wyglądu (z charakteru to na zmianę wydaje mi się, że identyczna albo totalnie różna). Bardzo za Szczypawką tęsknię i ciągle jeszcze z nią rozmawiam albo się skarżę na tego małego łobuza. Cały czas mam poczucie winy, że tak szybko Mangusta z nami zamieszkała, chociaż wiem, że bez niej byłoby nam o wiele, wiele gorzej. Dwa Szczypuni kocyki ciągle nie są uprane i leżą odłożone poza zasięgiem małej.
A dobra wiadomość jest taka, że na Netflixie znowu można oglądać Mad Men! To jest serial TOTALNY, uwielbiam go; N. oczywiście uważa, że ze względu na Dona Drapera – oczywiście też, ale jest wiele, wiele, wiele innych powodów. Mniam!
17 kwietnia minął rok jak Khalifa z nami nie ma a i tak się bardzo rozczuliłam jak napisałaś o Szczypawce.
Z Khalifem nie rozmawiam, ale jestem bardzo wdzięczna Harunowi, że jest i że taki z niego słodziak. I tylko czasem przypadkiem mówię: Khalif zamiast Harun.
Baby pruskie i bożęta! Proszę o rozwinięcie, nigdzie nie jeżdżę, czegoś się dowiem o tym świecie. Pozdrawiam i jak zwykle tekst podziwiam!
Baby pruskie to są nasze polskie posągi z Wyspy Wielkanocnej (tylko mniejsze) – nikt nie wie, kto i po co właściwie je stawiał.
https://archeologia.pl/baby-pruskie/
W Pluskach przy sklepie są do kupienia wykute w kamieniu i różnych wielkości – od metra siedemdziesięciu do coraz mniejszych. W Olsztynie na straganach są z ceramiki albo drewna, malutkie. Ale są i duże – “Karczmy nad Łyną” pilnują dwie baby pomalowane kolorowo i trzymają gęsi za szyję, bardzo to fajnie wygląda. Bo kamienne są dość posępne. Chciałam jedną (jednego, bo to podobno wojownicy albo przodkowie) do ogródka, ale się rozmyśliłam.
A bożęta to nasze słowiańskie domowniki podobno. Też są do kupienia – figurki albo świece. Takie przycupnięte paskudy 🙂 Ale podobno pilnują domu i przynoszą szczęście i dobrobyt.
Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
Mojego Leona nie ma 4 lata. Ciągle się łapię na oglądaniu się, gdzie też poleciał i na zastanawianiu się, czy by mu się na wyjeździe podobało. Bo lubił wycieczki…
Czy ja tak impertynencko i po chamsku mogę prosić o namiary na miejscówkę? Zachwyca mnie, że działka z dojściem do wody i strefa ciszy. Chyba, że to tajemnica, wtedy nie było pytania.
Żadna tajemnica – Pluski, ulica Jeziorna, im dalej – im wyższe numery – tym ciszej (ale dalej od smażalni i jagodzianek 🙂 ).
W ogóle Warmia jakoś bardziej mi leży, niż Mazury.
Doskonale rozumiem uczucia po odejściu ukochanego psa. Sama się z nimi zmagam od pół roku. Kiedyś przeczytałam zdanie, które było parafrazą “stara miłość odchodzi, żeby zrobić miejsce nowej” – nasz pies odchodzi bo chce zrobić miejsce innemu, które bardzo nas potrzebuje.
Nie wiem czy tak jest. Ja nie jestem jeszcze gotowa na innego. I może nigdy już nie będę. Nadal myślę o moim psie każdego dnia, tęsknię, czasem przez ułamek sekundy jestem zaskoczona, że mnie nie wita, gdy otwieram drzwi mieszkania. I prawdą jest, że pies łamie nam serce tylko raz w życiu. Gdy odchodzi. A czas pomaga nam tylko uczyć się z tym żyć.
Ściskam Cię mocno.
Już rok? Trudno uwierzyć.
Do mojego Keksa nadal zdarza mi się zawołać “Diego”, a Diego nie ma już prawie osiem lat. Tak bywa.