Ja wiem, że ludzie przez kwarantannę z nudów już nie wiedzą co wymyślić, ale N. chyba wczoraj przesadził. I to wcale nie lekko – oczywiście, trzeba na sprawę spojrzeć w odpowiednim kontekście. No więc było tak, że dostał od znajomego z południa Hiszpanii filmik. Jeden ze stu tysięcy promocyjnych filmików, akurat ten był o siedmiu cudach z Kadyksu – naturalnie, kulinarnych. Zaczynał się szynką, później była gamba blanca (która dla mnie jest trochę przerażająca, no ale podobno to przysmak), później jakiś kociołek babuni, na końcu grzanki. Potwierdzam, grzanki (torrijas) są przepyszne. I co mój światły internacjonalny mąż zrobił?
WYSŁAŁ TO SWOJEMU PRZYJACIELOWI Z GALICJI.
O ile zdążyłam poznać Hiszpanów, to jak kraj długi i szeroki, mają mnóstwo wspólnych tematów – na przykład, wszyscy Hiszpanie się zgodzą, że rząd w Madrycie to fiuty i złodzieje (zupełnie jak u nas, z tym, że nasi nie w Madrycie niestety, albo na szczęście). Zazwyczaj statystyczny Hiszpan nie cierpi Ameryki i straszliwie na USA pomstuje (to było dla mnie ciekawe doświadczenie, bo u nas się Amerykę jednak wielbi). Natomiast jeśli chodzi o regiony i jedzenie… Na przykład: dosłownie kilka kilometrów od miejscowości gdzie mieszka nasz przyjaciel jest z kolei miasteczko – Arzua – które wypromowało swój ser (oba są w tej samej Galicji, nawet chyba w tej samej gminie, jakkolwiek się one nazywają). I on już NIE TKNIE TEGO SERA bo to są oszuści i w ogóle ten ser nie jest taki jak powinien i NIE MIEJSCOWY (trzy kilometry dalej). Każdą zieloną papryczkę do smażenia osobiście sprawdza pod ogonem, czy NA PEWNO jest z Padron i to od tej jednej wybranej baby z papryczkami, a do knajpy potrafi nie wejść, bo mają NIE TAKIE kieliszki do wina.
I N. mu wysłał film o tym, że kulinarne cuda świata są w Kadyksie.
Nie wiem, czy miał chwilowe zaćmienie, czy po prostu lubi od czasu do czasu podrażnić tygrysa. W każdym razie w okolicach 22.00 telefon zaczął pikać jak wściekły, bo tamten widocznie wstał na wieczorne wino przed kolacją, obejrzał SMS-ik od przyjaciela I SIĘ ZACZĘŁO. Do północy dostaliśmy serię półgodzinnych filmów dokumentalnych o tym, że kuchnia Galicji jest NAJLEPSZA NA ŚWIECIE oraz kilka cierpkich uwag, że N. się jednak nie zna. Ja nie wiem co to teraz będzie, ale chyba N. musi mu wysłać na przeprosiny grającą kartkę i wódkę, a najlepiej całą skrzynkę. No jakoś to musi załagodzić, jeśli chcemy jeszcze kiedykolwiek tam pojechać – a bardzo chcemy, chociaż cholerna zaraza ma inne plany.
W temacie kulinariów i zagranicy – z kolei znajomy N. z Czech, właściwie to ze Śląska Czeskiego przywiózł w prezencie lokalny przysmak, takie jakby małe kaszaneczki. „U nas się na to mówi JELITA” – oznajmił.
No co zrobić. Mówiłam, że kuchnia regionalna to drażliwy temat.