Tak wyszło, że opiekujemy się psem mojej ciotki ZNIENACKA. Nie znoszę znienacków, ale Mufkę lubię i dogadują się ze Szczypawką, więc jest OK. Tylko misek muszę pilnować, bo Szczypawka bez żadnego skrępowania zjadłaby obie, a Mufka jest bardzo grzeczna i ustępuje tej tłustej torpedzie. A, no i w łóżku muszę przybierać dziwne kształty, dziś spałam poskładana jak żuraw origami i zdrętwiało mi jedno biodro.
Natomiast w sobotę miałam… mój mąż twierdzi, że kaca jak stodoła, co oczywiście jest nieprawdą – no, może niedużego kacyka, powiedzmy jak budka na narzędzia ogrodnicze, NA PEWNO nie jak stodoła. To w wyniku spotkania z moimi koleżankami, które za każdym razem otwierają mi oczy na otaczający świat i faktycznie, te dwie karafki domowego wina zawsze nam miną nie wiadomo kiedy.
Tym razem omawiałyśmy zalety budownictwa komunalnego. W jednym takim budownictwie mieszkańcy mieli w zeszłym tygodniu przygodę życia, bo jedna z lokatorek jest romantyczna z usposobienia i kiedy zamknęli jej partnera w więzieniu, to szybko postarała się o następnego, bo serce nie sługa (no… umówmy się roboczo, że SERCE). Figiel polegał na tym, że nowy pan nie napomknął, że nie jest do końca wolny. Albo może on uważał, że jest, ale zapomniał o tym powiedzieć swojej poprzedniej partnerce. Która to poprzednia partnerka (czy wszyscy nadążają?) zjawiła się u państwa nowych młodych z nożem i miały dyskusję na argumenty, ale to nieprawda, że obcięła jej ucho. A policja panią z nożem przesłuchała i wypuściła, bo na miłość nie ma lekarstwa ani paragrafów.
Czasem mam wrażenie, że wiele mnie w życiu omija. No, raz na naszej ulicy był zawiedziony narzeczony z awanturą, ale to raz na dziesięć lat.
A nasz przyjaciel z Galicji nałapał kalmarów i teraz wysyła nam zdjęcia, jak je usmażył na rumiano i chrupiąco i mnie denerwuje. Z tych nerwów jestem już w połowie pudełka faworków (w końcu karnawał!). Mój cellulit jest wniebowzięty, rośnie na tych faworkach jak limba strzelista. Tylko wszerz, a nie do góry. Ech.
Zdradzę Wam przepis na najprostsze i najtańsze faworki (chrust) na świecie:)
W Biedr. lub Lidlu kupujemy ciasto francuskie – (rulonik w lodówce).
Rozwijamy, kroimy w paseczki, przewlekamy i wykładamy na dużą blachę w piekarniku.
Nastawiamy 200*C i ok 15 – 20 – 25 minut (zależy od piekarnika).
Po wyjęciu czekamy aż wystygną i sypiemy cukier puder, ale niekoniecznie.
Są pyszne, beztłuszczowe, i najważniejsze – nie trzeba przy nich stać!
To jest chrust, który praktycznie robi się sam;) Polecam, smacznego;)
To jednak nie to 😉 Inny rodzaj ciasta.
Popieram – faworek to faworek, a ciasto francuskie to zupełnie inna bajka (poduszeczki z ciasta francuskiego z brązowym cukrem, ale beztłuszczowe to one nie są, O NIE!).
Oj nie zaluj tej komunalki, soap opera moze i Cie omija – ale i sporo wydarzen z natury DiskoPoloDoRana albo UpojnaNocTechno czy Meski Wieczór Z Futbolem. I obce pety na balkonie. O, i grillujacy sasiedzi z dolu, którzy niefrasobliwie wypuszczaja kleby dymu prosto w Twoje otwarte okna w lecie.
Ci mówie, nie zaluj. Ciesz sie spokojem.
Faworki! Ooooj!!! Zjadlabym!!! Ale moje flaki znów wymusily na mnie scisla diete, czeka mnie kilka tygodni bez kulinarnego szalu 🙁
No wiem, wiem.
Koleżanka czasem opowiada i się śmiejemy, ALE KURDE – wstań w takich warunkach o szóstej rano do roboty albo wyjdź z domu, jak na klatce stoi wariatka z nożem!
I tak, podobno latem jest najbardziej rozrywkowo.
Karnawał? Faworki? Jak zwykle jestem do tyłu z kalendarzem. Muszę nadrobić choć te faworki!
Faworki koniecznie! To ginący gatunek.
Co roku trudniej jest znaleźć takie naprawdę cieniutkie, kruche i nietłuste.
U nas się mówi chrust.
Więc ten chrust robimy już tradycyjnie z przyjaciółmi, każde ma swoją specjalność, moja chrześnica miesi ciasto, ja wycinam, mąż chrześnicy smaży i wyjmuje, a jej ojciec posypuje cukrem pudrem. Tylko jej matka nie bywa dopuszczana, choć kucharka z niej znakomita. Bo jak robi chrust, to można na nim złamać zęba, a zamiast pączków wychodzą jej kartacze, świetne do nadziania armaty i szturmu na Jasną Górę.
A kwaterunku żałuję szczerze, kiedy tam jeszcze mieszkałam, atrakcje były że hej. Np pamiętam jak musiałam bronić zalanego sąsiada z piętra wyżej, bo go mamusia jego synka chciała zamordować wózkiem dziecinnym. Były czasy…
U nas w domu też chrust się mówiło. Kiedy byłam mała, nie lubiłam, teraz bym zjadła, gdyby ktoś mi usmażył.
U nas się mówiło babskie uszy 🙂
O, jak źle się mówiło
W Galicji faworki się nazywają uszy! (Orejas, ew. orellas).
Ale bez sprecyzowania płci. Po prostu uszy.