Dziś rano N. do mnie, czy ja się dobrze czuję, że zakładam zimową kurtkę.
A niby JAKĄ?
I nie, nie czuję się dobrze. Zimno mi, głowa mnie boli i wszystko mnie wkurwia.
Szczypawka sobie odbija naszą tygodniową nieobecność. Dostała od N. gumowego piszczącego pączka z dziurką i teraz jej ulubiona zabawa to wrzucanie go pod meble i robienie draki, żeby któreś z nas przyszło i jej wyciągnęło. Wczoraj czy przedwczoraj wieczorem była z tym pączkiem tak upierdliwa, że poutykałam w dziurach zwinięte ręczniki, żeby nie miała gdzie go wepchnąć, ale nie z nią te numery – wyszarpała ręczniki. Już nie miałam siły i proszę ją – Szczypawka, miej litość, uspokój się, pańcia ledwo żyje! A Szczypawka na to: byłaś na wakacjach? Zabrałaś mnie ze sobą? No. To teraz grzecznie WYCIĄGAJ PĄCZKAAAAAA jabadabaduuuu!
I kto tu kogo tresuje?…
A jeszcze robiłam paellę i wysłałam N. po mrożoną fasolkę szparagową. Owszem przyniósł – mrożoną W CAŁOŚCI. Sterczała mi później z tej płytkiej patelni na wszystkie strony i wyglądało to jakbym smażyła jeżozwierza.
Mężczyznom po prostu NIE MOŻNA UFAĆ.
Jak się okazuje – również w kwestii mrożonek.
Jaki paskudny dzień dziś.
no… i pytona nie dało się uratować…
https://www.o2.pl/artykul/pyton-tygrysi-nie-zyje-odnalezione-zwierze-bylo-zbyt-slabe-6307973122733697a
No pewnie, że zimową! To jest taki naturalny przeskok w naszym klimacie: od owijania się w ciepło słońca od razu do owijania się w puch.
Ja moją już przygotowuję, w przyszłym tygodniu jedziemy do Świnoujścia, a jakoś nie wyobrażam sobie by inaczej, niż w puchówce iść na groby. I spacer po plaży.
Widać, że wróciłaś. 10 stopni i leje. Nie mogłaś tam do końca listopada pobyć?
Okrutnaś marketo, ale coś w tym jest