Prądu nie było trzy dni i pogrążaliśmy się coraz bardziej w mrokach średniowiecza, żeby trzeciego dnia zjeść Szczypawkę na surowo.
A tak naprawdę, N. odpalił generator i podłączył lodówkę, więc przynajmniej ominął mnie pogrzeb filetów rybnych i krewetek z zamrażarki. Przestałam kląć tak w połowie drugiego dnia – trochę mi się odechciało, trochę już nie miałam pomysłów, a trochę jakoś tak. Człowiek to jest takie bydlątko, że do wszystkiego się przyzwyczai. To w sumie dość straszne. No i skończyłam robić serwetkę, którą dopiero co zaczęłam – wkurwienie jest znakomitym napędem robótek ręcznych.
W międzyczasie N., który wrócił z delegacji z południa Hiszpanii (jakby wyłączyli ten prąd pod jego nieobecność, to ja nie wiem co by było; to znaczy wiem – zawartość zamrażarki do zakopania i mój trup też) przyznał mi się, że jadł taki bardzo dobry ryż z warzywami i tym, no…
– Czym?
– No więc ten ryż był…
– Z CZYM?
– Z GOŁĘBIEM! Jadłem ryż z gołębiem!
Na chwilę go spuściłam z oka i od razu wpierdzielił gołębia, no przecież ręce opadają. To od tego jeżdżenia na rowerze po kilkadziesiąt kilometrów! Mówię i powtarzam, że żaden sport jeszcze nikomu nie wyszedł na zdrowie (może curling, ale nie na pewno, za mało mam danych).
No i właśnie taką pogodę jak mamy od tygodnia miałam na myśli pisząc, że TO NIE JEST KRAJ DLA ESPADRYLI. Chyba że ktoś lubi wracać do domu boso, niosąc w rękach pięć kilo mokrego sznurka. A w Madrycie miłe, suchutkie czterdzieści stopni!… Tęsknię.
W kwestii niebezpieczeństw curlingu, to owszem, istnieją. Trzeba, na ten przykład, nosić odpowiednią bieliznę, ponieważ takie bokserki, podczas wypuszczania czajnika, wrzynają się w jajka. Jeden eks mi opowiadał.
Ała! właśnie się przekonałam, że można mieć fantomowy ból jajek.
A’propos lodówki – śmy kiedyś nie zauważyli, że w mieszkaniu sąsiadów, w którym podlewaliśmy kwiatki podczas wojaży właścicieli, prąd wysiadł. Dopiero po jakimś tygodniu się zorientowałam. No i kilka trupów w zamrażarce było :/ Nie wiem czy gorsza rybka czy mielone mięso…
Trzeci raz czytam tę notkę i zaczynam poważnie powątpiewać w swój intelekt. Dobrze, że przeczytałam (po trzecim razie) komentarze i nie tylko ja nie kumkum. Mam odwagę zapytać: JAKIE LUSTRO?
no i dopiero przy publikacji mojego komentarza pokazało się wyjaśnienie… no i moje wątpliwości co do stanu mojego umysłu, poważnie się powiększyły.
Lustro to z “Misia”!
Jak przyszedł Tym do Tyma i Tym mu otworzył i mówi “Nie, dziękuję, już mamy lustro”.
Tak mi się skojarzyło, no.
Aha :)))
DOBRY ryz z warzywami? W Hiszpanii?! Nigdy mi sie nie zdarzylo 🙁 Zawsze byl rozgotowany i przesolony. Do tego stopnia mnie Hiszpania zrazila do ryzu, ze nawet juz w domu rzadko robie.
Musi ten gołomp takiego smaku wyrafinowanego nadał.
No i własnie: jakie lustro? To jakas zakodowana wiadomosc dla nas, widzisz ducha w lustrze i mamy biec z pomoca?
Rozumiem to, bo nie jadłam ryżu w Hiszpanii kilkanaście lat, po zjedzeniu przeohydnej paelli w knajpie dla turystów. Same gnaty, skorupy i od tamtej pory mnie otrząsało na sam widok.
Dopóki nie zjadłam prawdziwej paelli w Walencji.
No i ryż z homarem (arroz con bogavante) na północy jest czymś, na co warto się skusić. On potrafi być bardzo mokry, w zasadzie taka gęsta zupa.
Ryż w knajpach dla turystów i przy plaży to zwykle pomyłka, taka prawda.
Przeohydne – dokladnie, wlasnie na takie trafialam, 3 albo 4 razy. Ale rzeczywiscie bylo to w knajpach dla turystów.
Ale że się komuś tak chce, z tym gołębiem…? Mam na myśli, że ile to roboty, oskubać taką mikrotuszkę, wypatroszyć, a na końcu zostaje co – trzy włókna mięsa i serduszko wielkości fasolki? A i upolować najpierw trzeba, choć może z gołębiem to akurat łatwe – patyczek, sznurek, odwrócony karton i kawałek chałki na przynętę. No ale mimo wszystko, mnie by się nie chciało i uważam, że jak bić, to od razu strusia, narobić żarcia na trzy miesiące i do zamrażarki, ale chwila – JAKIE LUSTRO?
W Hiszpanii się niestety strzela do gołębi, znaczy rolnicy mogą strzelać, jak im wyrządzają szkody na polach.
Ze skubaniem pomyślałam dokładnie tak samo, ale oni mają inny stosunek do przyrządzania jedzenia. Upierdliwe potrawy tam są na porządku dziennym (np. migas z suchego chleba, które się bez przerwy miesza ze dwie godziny czy krokiety z beszamelu). Dobrze wypatroszyć i wyczyścić kalmara to też jest robota po łokcie, obrzydliwa i jubilerska zarazem, a je się ich na metry (ze śniadaniem włącznie).
Co nie zmienia faktu, że ptaszyny żal!…