– A pamiętasz, jak – powiedziałam któregoś dnia do N., uklepując piach pod ręcznikiem w negatyw mojej anatomii, żeby się wygodnie uwalić na brzuchu i żeby nic mnie nie dźgało w strategicznych miejscach – jak kiedyś tu przyjeżdżaliśmy i na przykład ZWIEDZALIŚMY całą wyspę? Jeździliśmy do różnych miejsc, a teraz tylko leżymy na plaży, jak dwa mamuty?
– Uhm – powiedział N. (bo on z tych, co wyrażają się dość zwięźle).
– Może byś mi chociaż powiedział coś miłego?
Podniósł głowę i popatrzył.
– Tyłek masz cały w piasku – i położył się znowu.
Tyłek w piasku? WSZYSTKO miałam w piasku przez pierwsze dwa dni, bo wiało. Byłam opanierowana jak sznycel wiedeński, nawet nie – jak schabowy z przydrożnej gospody ludowej, w której zaradny kucharz kroi mięso cienko jak papier i następnie panieruje trzykrotnie, żeby zwiększyć gramaturę dania. Później przestało wiać i zrobiło się bosko jak z katalogu. I tak spędziłam wakacje. NA PLAŻY. Codziennie. N. był zmęczony i wytęskniony za morzem i ciepłem i tak leżeliśmy i żywiliśmy się słońcem jak Stachurski. Jak dwa mamuty (ze zwierząt na “M” jeszcze kilka przyszło mi do głowy, na przykład “morświn”, ale mamut jakoś tak szlachetniej).
Więc moje wspomnienia z wakacji dotyczą plaży, bo nigdzie indziej nie byliśmy. Leżałam na plaży i zmieniałam kolor z tasiemca na ludzki i nawet mi się to udało.
Plaża na którą jeździmy ma kształt dużej litery U, a my cumujemy zwykle w grajdole prawie równiutko pośrodku. Patrząc w prawo, na długim ramieniu za zakrętem rozkładają się nudyści, co mnie w ogóle nie obchodzi, bo tam mój krótki wzrok nie dosięga, poza tym siedzą i kąpią się w swojej części zatoki. Czasem jednak urywa się jakiś wolny elektron i rusza wzdłuż plaży, wyprowadzić swoją prostatę na melancholijny spacer. Zwykle jest to pan w wieku na oko po siedemdziesiątce, w kolorze przypalonej pieczeni wołowej. Z jakiejś książki (czy serialu?) wiem, że podobno u mężczyzn z wiekiem elementy strategiczne mają zwyczaj zwieszać się coraz niżej i niżej i dalibóg, ja wiem, że liczebność mojej próby zapewne nie jest istotna statystycznie, za to potwierdza tę teorię w stu procentach. Na szczęście łazili tak tylko z samego rana, zanim przyjechały i porozkładały się rodziny z dziećmi. Uf.
Część pań (na całej plaży) opalała się topless, ale jakoś damskie cycki są jednak przyjaźniejsze. Za to widziałam dwie pary sztucznych! Jedne (oprócz tego, że ewidentnie sztuczne) po prostu odnotowałam i już, za to drugie rozłożyły się tuz obok naszego grajdołu i miałam spektakl akurat na wysokości oczu, jak czytałam. Ich właścicielka opalała się na plecach i wtedy jedna pierś sterczała zawadiacko na baczność, podczas gdy druga zjeżdżała – nie tracąc kształtu, jak piłka pod prześcieradłem – po żebrach w bok, w okolice talii. Wyglądało to jak scenka rodzajowa “Dwie spore meduzy pokłóciły się i jedna się obraziła i sobie poszła”. Pani, która przez cały czas oprócz opalania jeszcze jarała fajka i nieprzerwania gadała, od czasu do czasu poprawiała przedramieniem niesforną meduzę, ale ta za każdym razem zjeżdżała z powrotem. Gdyby mi kiełkowała myśl o implantach (chociaż nigdy mi nie kiełkowała), to po czymś takim nigdy, ale to nigdy bym się na to nie zdecydowała.
No i tak. Słońce, znakomite jedzenie i wino, wieczorami spacer i więcej wina.
Zdecydowaliśmy natomiast, że NIE BĘDZIEMY polecać naszych ulubionych knajp. Ponieważ nasze odkrycia, speluneczki na 8 – 10 stolików, robią z roku na rok oszałamiająca karierę i nagle okazuje się, że koczuje tam dziki tłum i dostać stolik w cieniu na obiad nie jest łatwo. To znaczy, DLA NAS zawsze coś znaleźli, oczywiście. I zawsze czekała świeża ryba i kalmary. Ale nie zamierzam za rok stać w kolejce jak na Manhattanie!
Ze spokojem mogę polecić Vaca Azul (czyli Niebieską Krowę) w Cotillo, bo to duży lokal i z tych trochę droższych (choć tez na poziomie cen dla miejscowych, a nie żeby drzeć z turystyki), w dodatku w przepięknym miejscu, na klifie nad kotłującym się oceanem. Natomiast przed wejściem ktoś popełnił taki oto mural:
No przepraszam, ale krowie wymię tak NIE wygląda. Ja wiem, że Fuerteventura to wyspa kóz i te kozy czci i słusznie, ale chyba na biologii powinni mieć jakąś poglądowa informację o tym, jak to jest z krowami? Bo raczej NIE TAK. Chyba, że to jakaś miejscowa hybryda – z tego co opowiada Kanionek, koziołki są dość ambitne i kilkukrotna różnica wielkości nie jest dla nich jakąś specjalną przeszkodą. Wszak prawdziwa miłość nie zna granic ni kordonów.
Z samolotu powrotnego wyniosłam dziurę w plecach – nie wiem, czy fotel był zakrzywiony w jakimś dziwnym miejscu, czy może pasażer siedzący za mną próbował pobrać mi nerkę i sprzedać na czarnym rynku, na szczęście było trochę turbulencji i nie udało mu się. Ale plecy mnie bolą solidnie. I entuzjazm już mi opadł, a zaraz zejdzie opalenizna i trzeba się przeczołgać przez zimę i nie ma nadziei na nic. O. Taki mam nastrój.
W następnym odcinku – o knajpie, w której lubią kozy oraz jak zrobić gildę.
Bosko tam!
Podobaja mi sie zwlaszcza grajdolki otoczone kamieniami i w takiej przepieknej odleglosci od siebie 🙂
Tu u siebie nie mam rownie wielkiej i uroczej plazy (no chyba zeby z godzine samochodem pojechac na wschod) – ale jednak sam fakt, ze spora plaza jest o 5 przecznic od domu, tez fajnie 🙂 (a co musialam sie pochwalic, o!)
Wygladam lata jak zmilowania…. juz za chwileczke, juz za momencik…
Potwierdzam – bosko tam. Dlatego od lat nie chce nam się jechać nigdzie indziej, bo tam po prostu jest NAJPIĘKNIEJ.
Ta akurat plaża jest mała – przy Corralejo są Grandes Playas, ogromne, piaszczyste, ciągną się kilometrami i są przy hotelach, zastawione łóżkami i beznadziejne 🙂 Znaczy… PIĘKNE OCZYWIŚCIE, wszyscy mili turyści, jeździjcie na piękne Grandes Playas, opalajcie się na leżakach, przyniosą wam pinacoladę i zrobią masaż! A tu jakies kamienie, piachem sypie… 😉
Bosko tam, choć ja preferuję okolice Sotavento. Z powodów różnych, głównie wiekowych , wygodnickich (hotel all inclusive) i nieznajomości miejscowego języka. Ale grajdołki podobne, choć miejscami wyższe. I plaża kilometrami pustawa… Ze spacerującymi niemieckimi naturystami, rzecz jasna 😉 A Twoje zdjęcie, sądząc po długości cienia kamieni grajdołka i “miękkości” światła- było robione pewnie po 18. Wtedy już się robi chłodniej i chałacik jest wtedy jak najbardziej przydatny… Ale też już mi się nie chce jeździć nigdzie indziej. Moje miejsce na Ziemi…
pytanie odnośnie grajdołka, czy te kamienie to trzeba sobie samemu nanieść i ułożyć?
To jacyś dobrzy ludzie kiedyś ułożyli i teraz tylko trzeba je poprawiać, jak był duży wiatr albo co. Ale żeby dorwać grajdołek, to trzeba od rana przyjechać na plażę, bo szybko schodzą 😉
Ale żeby w nocnej koszuli na plaży, o co to chodzi?
Ja tam chodzę w takich kaftanach, bawełniane tiszerty są za grube i za dużo skóry odsłaniają. Fuerte jest przy samej Afryce, ten piach nawiewa z Sahary. Są tacy (takie), co chodzą w miniszortach i topach na ramiączka, ale za chwilę wyglądają jak ugotowane raki. To słońce zabija, za to jak pięknie rozjaśnia włosy! 🙂
manat! takie zwierzątko przyjazne 🙂
jak bardzo Was rozumiem z tą plażą. ja, która normalnie nienawidzilam plaż.
Ja kiedyś też. Leżeć na słońcu to była dla mnie KARA i przede wszystkim – nuda. A teraz kocham nudę.
bój się boga, bez parawanu na plaży!
ale grajdołki mają takie w wersji premium, widzę. Z pumexem.
Faktycznie Polak bez parawanu czuje się trochę nagi, ale chowałam się do grajdołu.
Z pumeksu to jest cała wyspa. Nawet po takim niby wygładzonym nie da się na bosaka chodzić, trza zakładać buty do nurkowania, bo przecina skórę jak szkło.
To masz taki nastrój jak ja. Po trzech tygodniach slonca +6 stopni tutaj rano to jest jakis ponury zart. A tez mialam jakis taki bardziej niz zwykle pociag do gapienia sie na wode i niebo – z pieciu zabranych ksiazek przeczytalam tylko jedna bo mi po prostu bylo szkoda nie patrzec na te niebieskosci i turkusy. Gapilam sie jak sroka w gnat, i nie moge absolutnie powiedziec, ze osiagnelam przesyt.
Scenka rodzajowa o meduzach jest przerazajaca :)))
Ja też się głównie napawałam. Wszystkim. N. mnie sfotografował w momencie bardziej intelektualnym, widocznie tak woli, niż rozklapioną na ręczniku 😉