Od samego rana zatłukłam widliszka w sypialni i nie jest mi z tym komfortowo. Czy one muszą WŁAZIĆ? Nie może każdy pokojowo spędzać czasu u siebie? Niedobrze mi.
W dodatku, jak co roku o tej porze, jestem trochę załamana moją karnacją. Wiadomo, że człowiek w swej cielesnej powłoce występuje w wielu kolorach, niektóre fajniejsze od innych, a mnie się trafił kolor tasiemca. Albo wypławka. Białe tło z sinymi żyłami. Zwłaszcza na początku sezony, jak założę coś lżejszego i odsłonię więcej skóry, to wyglądam jak Morlok, który właśnie wyłonił się z głębokich podziemi. W dodatku w sobotę poszłyśmy na wino z koleżankami i jedna przychodzi w jakiejś letniej kreacji, cała OPALONA. Normalnie w kolorze toffi. Zazdrość mi się nieco ulała, na co ona zdradziła mi sekret swojego wyglądu:
– Wiesz, jak mam chwilę i czytam książkę, to wychodzę z domu na taras, NA LEŻAK. Mówię ci, spróbuj kiedyś!
Phi. Na leżaku, też mi sposób. Może faktycznie, że trochę za bardzo się INDOROWA zrobiłam ostatnimi czasy i jakbym tak wyszła… No ale na leżaku to znowu mnie robale obsiądą, i tak w kółko Macieju (lub dookoła Wojtek).
Burze mają być. Niech będą, bo strasznie sucho.