Dlaczego mnie musi to spotykać, czego ta fauna ode mnie chce i czy nie mogłaby się odpimpać?…
No więc wczoraj (wiem, że dziś pierwszy kwietnia, ale nie obchodzę) się tak szwendam okołodomowo, tu cos upiorę, tam wytrzepię psie kocyki z piachu, wiadomo, WTEM! Jakiś rumor w okolicach kominka. No niestety, po kilku minutach stało się oczywiste, iż ptak nam wpadł do komina. Wpadł i nadawał audycję rodem z horroru.
N. oczywiście w delegacji. OCZYWIŚCIE. A ja tu z szamoczącym się ptaszyskiem, łomoczącym o blachę dziobem i pazurami. Na zmianę robiło mi się gorąco i zimno, jak próbowałam wymyślić, jakie powinnam wezwać służby – kominiarza? Straż pożarną? ABW? CBŚ? FBI?…
No więc zadzwoniłam po tatusia.
Tatuś wparował w pomarańczowym kombinezonie i mówi – rozłóż gazetkę, bo może tak być, że wyleci trochę sadzy – i jął wnikać w przewód kominowy. Od dołu. Owszem, wysypała się sadza (nie troszkę, o nie) oraz gałązki – jakiś idiota zaczął sobie wić gniazdko na kominie i radośnie razem z tym gniazdkiem WPADŁ. Przy pomocy lusterka zbadaliśmy cały przewód kominowy (normalnie prawie jak u ginekologa, tylko trochę na odwrót), ale nic tam nie było. Okrągła rura i na końcu niebo.
No to jeszcze jest taka możliwość, że ptaszek wylazł trochę z boku rury i spadł na kominek. Otwieramy kominek – jest, jest dziobek! WIDAĆ GŁÓWKĘ! Rozłożyłam więcej gazetek z Kauflandu (nareszcie się do czegoś przydały!) i tatuś zabrał się za odkręcanie górnej płyty paleniska. Odkręca i mówi – wiesz co, ale otwórz od razu okna bo on może wyle… – w tym momencie płyta zgrzytnęła, osunęła się, a z kominka wyleciał NAJBRUDNIEJSZY SZPAK NA ŚWIECIE, cały w sadzach i zaczął mi się obijać po chałupie! A za nim Szczypawka, kłapiąca paszczą! Po którymś okrążeniu udało się go wyeksmitować przez drzwi balkonowe – zostały po nim czarne, tłuste plamy na szybach i jedno haiku na suficie.
Kiedy już sadze opadły, usiadłam trzymając się za serce, a mój tatuś pił herbatkę, pogodnie rozważając – bo wiesz, jak on by się tam zaklinował i na przykład zdechł, to byśmy musieli napalić w kominku porządny ogień, żeby go wysuszyć. Inaczej by wam śmierdział!
Naprawdę mnie pocieszył. Naprawdę.
Uważam, że teraz codziennie powinno mnie witać na tarasie serduszko ułożone ze szpaczych kupek. W podzięce za moje poświęcenie (i szorowanie sadzy, jeszcze tylko ta plama na suficie została).
A najlepsze, że jak N. wrócił wieczorem, ja mu to wszystko opowiadam, oprowadzam, pokazuję ślady, na co on – BO TY TO ZAWSZE MUSISZ COŚ WYMYŚLIĆ.
Nie no, jasne, ten szpak to była moja bujna wyobraźnia, która się zmaterializowała w kominie. Następnym razem wymyślę sobie aligatora wychodzącego z odpływu zmywarki, bo w sumie czemu nie.
Przyroda postanowiła mnie wykończyć i całkiem nieźle jej idzie.
Mialam to samo – w roku przez komin wpadalo mi kilka ptakow i horror z wypuszczaniem ich.Moj “pomyslowy Dobromir” czyli slubny polozyl na kominie siatke metalowa taka 1x1cm i problem sie skoñczyl.
Taki horror jest. Książkowy. “Wilki Fenrydera”. O ucieleśnianiu się myśli i lęków. Tak sobie przypomniałam jak zwizualizowałaś tego aligatora, ale nie macie chyba oczka wodnego…? Przy okazji – z boku tego zacnego bloga wyświetliło mi się “Michał Szpak już tak nie wygląda” , nie wiem czy mieli na myśli że bardziej okopcony…? bałam się kliknąć….
Nam 2 lata temu ptak rozbil szybe. Taka 1,5 na 2 metry…Najpierw jeden malutki walnal w okno obok,ale to chyba jakas sikorka byla, czy inny gil, wiec zlecialam na dol reanimowac, nawet sie udalo. Wtedy wpadlam na pomysl, ze las lasem za oknem, ale moze jednak jakies firanki? No, ale nie zdazylam zrealizowac, kiedy gruchnal drugi. Nie wiem, jaki, nie mam pojecia, zwlok pod oknem nie bylo, tylko kupa pierza i piora wielkosci paproci amazonskich, wiec przypuszczam, ze kondor co najmniej…
Teraz mam firanki…
Ja to wśród Państwa to nudna jestem – na stanie tylko 2 koty, które “świergolą” za każdym razem, gdy zbliżam się do lodówki…
Będąc młodą, ach, ach… zabrałam się za sprzątanie . Ambitnie bo na półkach z książkami. I hop ! Gdzieś tak spomiędzy Caldwella a Faulknera ( miałam ci ja taki ponury okres) wyskoczyła szara myszka. Na wyrzucie adrenaliny przemeblowałam mieszkanie, ale ona wyskakiwała z każdego miejsca jak u Disneya. Szybsza była ! Mąż nieobecny, a jakże . Sąsiado-przyjaciel rzekł ” myyyysz ? a co to ja- kot jestem ? ” ( że miał ptasie nazwisko to fakt, ale że panicznie się bał myszy to nowina). Ergo ? tatuś. Pokonał kilka dzielnic i ze stoickim spokojem rzekł ” idź ty sobie do teatru a ja tu sobie poradzę ” . NIGDY nie zapytałam jak sobie poradził i nigdy więcej Żadna mysz- a kysz…. nie przestąpiła mego progu. PS. chyba nie był na pomarańczowo :)), tatuś, znaczy się.
Moja historia może nie będzie bardzo oryginalna, ale epilog zastanawiający. Rzecz działa się na bieszczadzkiej prywatnej kwaterze zwanej dla zmylenia agroturystyką choć ostatni przejaw “agro” widziano tam gdzieś w okolicach powstania listopadowego. Ale mniejsza o to. Zaprzyjaźniona już z nami mocno (długoletni staż) samotna starsza pani gospodyni z niejaką nieśmiałością poprosiła mnie o bliżej niesprecyzowaną pomoc, bo jej “coś piszczało” w wyciągu od okapu nadkuchennego. Faktycznie, piszczało. Uzbrojony we wkrętak, rękawice robocze i plastikowe wiadro jąłem ochoczo rozkręcać okap i już wkrótce eksploracja zaowocowała nietoperzem, który mniej lub bardziej bezwładnie wylądował we wiadrze. Wyglądał +/- na używalnego (zresztą – jakie to ma znaczenie, z nieużywalnym tak samo nie widziałbym jak postępować), został więc wyniesiony na trawnik przed domem i pozostawiony samemu sobie. Dalszej obserwacji nie było bo ciemna noc – poszliśmy więc wszyscy spać. I to niby tyle, ale…
EPILOG: Rano u gospodyni zjawiła się sąsiadka – kuma, właśnie wysłuchiwała mrożącej krew w żyłach historii o nietoperzu, kiedy pojawiłem się ja i wyznałem że trochę mam wyrzuty sumienia, bo co jeśli rzeczony nietoperz był jednak w gorszym stanie niż nam się wydawało i nie odleciał w nietoperzą dal od razu – a nuż jakiś wałęsający się nocny kot go na przykład biedaka wziął i zeżarł? Naprawdę było mi z tą myślą źle i chyba było to po mnie widać, więc kuma postanowiła mnie pocieszyć i rzekła: “Na pewno sobie spokojnie odleciał; jakby go kot zeżarł to przecież zostałyby na trawniku jakieś pióra”.
Dobranoc Państwu.
Ach, te małżeńskie przejęzyczenia, nieprawdaż. 😉
Kilka lat temu miałem podobną przygodę w ówczesnym mieszkaniu. Żona moja osobista zaczęła przebąkiwać, że coś w nocy w łazience skrobie. Skrobie? (moje niezrozumienie) No, drapie. Coś, czego nie widać. Istotnie, uważne oględziny niczego nie wykazywały, a mnie jakoś skrobiąco-drapiąca siła unikała i mimo wytężania słuchu niczego nie zarejestrowałem. Traf chciał, że Żona wyjechała w delegację z noclegiem i wtedy usłyszałem, że faktycznie coś drapie w wykafelkowanych ścianach. I to nie z szybu z rurami, tylko w pobliżu prysznica. Wokół lita cegła i kafle, a tu w środku skrobanie. I tak bym się bezskutecznie zastanawiał nad lokalizacją, gdyby nie to, że w dziurce bocznej, przyściennej listwy do drzwiczek prysznicowych pokazały się ZĘBY. No to jesteśmy w domu: tamtego roku wyjątkowo obrodziły w okolicy nietoperze, mieliśmy już kilka nocnych nalotów, więc stwierdziłem, że któryś nieborak musiał uznać pustą w środku listwę za dobre miejsce do spania i się zaklinował. Na szczęście, próbując się wydostać, dotarł ze dwa metry w dół listwy aż do otworu, w którym objawił mi owe zęby.
Akcja ratunkowa zaczęła się od wujka gugla: co też takie nietoperze jedzą? Skoro tkwił w listwie od kilku dni, to pewnie sił ma niewiele i trzeba gościa pokrzepić, zanim się wyniesie. Jedne owoce, inne owady – owocami akurat nie dysponuję, owadów mu nie nałapię. Żółtko jajka dobre na wszystko. Bufet wylądował na spodku, a ten w kartonie wysłanym szmatami, żeby nieszczęśnika na czymś położyć podczas rekonwalescencji. Po tych przygotowaniach zacząłem odginać wewnętrzną część metalowej listwy jak najdelikatniej, żeby podczas ratowania przypadkiem netoperka nie ukatrupić. Poszło nadspodziewanie szybko: wyczerpany zwierzak leżał bez sił na odgiętej listwie, a jakimś cudem udało mi się go przekonać, żeby powoli przepełzł do kartonu. Trzymając karton jak najdalej od siebie – od przerażonego zwierzęcia wdzięczności nie oczekiwałem – zaniosłem uratowanego do kuchni pod narożnik jadalny, żeby dać mu trochę spokoju. Otworzyłem okno na oścież i z wypiekami na twarzy obserwowałem go z odpowiedniej odległości.
Dość szybko uznał, że woli nie nadużywać mojej gościnności. Po krótkim odpoczynku skorzystał z poczęstunku, po czym zaczął się gramolić z kartonu na narożnik. Kiedy dotarł na samą górę, chwilę się chybotał i wzbił do lotu. Pierwsze okrążenie kuchni wyszło mu pokracznie, drugie już lepiej, a za trzecim trafił w otwór okienny i tyle go widziałem. Żona nie może odżałować, że zdjęć z akcji brak.
Będąc młodą nie-lekarką weszłam do łazienki po ciemku i słyszę, że coś świergoli. Włączywszy echolokator namierzyłam w przewodzie wentylacyjnym ptasią rodzinkę (po zapaleniu światła cichły, spryciule jedne). Eksterminacja na bruk była niemożliwa z powodu obecności nieletnich nielotów. Wydałam rodzinie zakaz włączania wentylatora, na co Małż stwierdził, że jest selekcja naturalna i jeśli ptaszory nie mają dość inteligencji aby uniknąć łopatek wiatraczka, to niech zginą za młodu bo i tak nie poradzą sobie w okrutnym świecie.
Za każdym razem, kiedy wchodził do łazienki miałam wizję
a) zbryzganej krwią niewinnych ptasząt ściany
b) konieczności czyszczenia łopatek wentylatora z ptaszęcych flaczków
Ptasia rodzina wykazała się odpowiednim IQ i po odchowaniu potomstwa wyprowadziła się. Od tej pory kilka razy w roku sprawdzam, czy siatka na wlocie do przewodu nie jest aby dziurawa….
Jesteś pewna że nie kawka? One uwielbiaja budowac gniazdo w połowie komina. Tak wiec z doświadczeń zdunskich mówię- masz szczęście Kobieto, że sie toto nie zagniezdzilo:) bylby cyrk. Bo jak sądzę N. Mialby odpowiedni sprzet do ROZKUWANIA KOMINA w polowie:D a Ty górę kurzu do wscieku;)
Kocham Pana, panie Tatusiu! 🙂
O, miałam kiedyś podobnie, ale w okapie kuchennym. Wchodzę, słyszę – coś zgrzyta i piska. W pierwszym odruchu zwiałam z kuchni zamykając za sobą szczelnie drzwi:D Umierając po drodze, rzecz jasna. Ponieważ nie miałam do kogo zadzwonić, musiałam wziąć się w garść – uzbrojona w miotłę (nie pytajcie dlaczego, odruch taki) ruszyłam pod okap, wyjęłam kratki – nic. Musiałam zatem sięgnąć ręką – zaiste traumatyczne to było doświadczenie, bo myślałam, że znajdę tam mysz albo przynajmniej szczura. Znalazłam malutkiego ptaszka, niestety zanim go wyjęłam (zaklinowany był) już nie żył.
Ojej, jak bardzo poprawiłaś mi mój smętny humor tym wpisem to wiem tylko ja:)
Piękna historia! Ty to masz rękę do przyrody 🙂
Przypomina mi się taki australijski horror “Long weekend”, gdzie Matka Natura postanowiła wziąć odwet na ludziach:D ale u Ciebie to bardziej Hitchcock.
tak się zastanawiam, czy lepszy szpak w kominie czy dzik spadający na maskę (bo mnie niedawno dzik się stoczył PRAWIE na auto). i chyba jednak wolę dzika, bo stres trwał raptem kilka sekund. wyrazy współczucia 🙂
A przyroda za mną chodzi, bo jestem czarownicą – twierdzi mój mąż.
Oczywiście przejęzyczył się i miał na myśli CZARODZIEJKĘ, jak mniemam.
No właśnie NIE! Jak położymy kratkę, to koniec – za 10 sekund mamy gniazdo i lokatora i pozamiatane! Nie nie nie. Trzeba palić w kominku co jakiś czas, żeby im śmierdziało – a my przez całą zimę nie napaliliśmy (chociaż kilka razy prosiłam) (HM).
A CO SĄSIAD ZROBIŁ Z TĄ SIKORKĄ?… Mam najgorsze myśli.
Znam to uczucie. Będąc w zaawansowanej ciąży wróciłam z zakupów i na kuchennym stole miałam SIKORKĘ!!! myślałam że urodzę z tych emocji. Ze strachem w oczach zapukałam do sąsiada i mówię: czy byłby pan tak miły i uratował mnie przed sikorką? Pomijając element zdziwienia, to uratował mnie ten człowiek nawet zapytał czy może ją sobie wziąć. A bierz pan!
A na ślady na ścianach polecam magiczne gąbki 3M dostępne w Rossmannie. Różne rzeczy się nimi ze ścian ścierało 🙂
To jest zaiste piękna historia! Obśmiałam się jak norka w ten ponury dzień, chociaż równocześnie współczuję. Może by tak kratkę na komin założyć, żeby zniechęcić następnych przedstawicieli fauny?
A propos kontaktów z przyrodą, wsiadając dziś do mojego osobistego samochodu zaparkowanego pod daszkiem, zobaczyłam na szybie dużo śladów małych łapek, które sobie chodziły w górę i w dół i też trochę się ślizgały, jak mniemam. Kuna? Wiewiórka? Mała Mi? Poczułam lekkie uczucie niepokoju… Fauna za dużo sobie pozwala!
ABW? FBI? Wiadomo, że ojcowie są w takiej sytuacji nie do zastąpienia.
Ale powiem Ci, że naprawdę – przyroda ewidentnie coś do Ciebie ma – jak nie kuna to szpak. Przypomnij sobie – nic nie nawywijałaś w młodości? Może jakieś gniazda przenosiłaś? Albo żaby ganiałaś?
U mnie się co najwyżej bażant albo zając zakręci się po ogrodzie albo zimą kuropatwy podejdą na wyżerkę. Sarny trzymają 200 m dystans.
Użycie słowa opierdolić zamiast odpimpać byłoby całkowicie uzasadnione! 😉
Opierdolić, tiaaa. Odpierdolić.
Ale nie to chciałam… wasze przygody mi przypomniały jesienne przepychanki z myszą szukającą u nas schronienia przed chłodem. Wyparłam to wspomnienie, a teraz wróciło 😉
Jakas kratke na ten komin, SZYBKO! Ona dopiero sie wszak rozkreca, ta przyroda!
A serduszko musi byc, tez to tak widze. Moze niekoniecznie z kup, ale na przyklad z igliwia.