Dajcie spokój, wciągnęła mnie i przykryła bura szmata beznadziei, i żeby tak od razu po przyjeździe? Kiedyś mi wystarczało entuzjazmu przynajmniej na kilka dni, a teraz o. Nawet ptaszki mnie denerwują – czego one tak drą mordy? Nie widzą, jaka jest pogoda? A te pitolą, jakby było plus dwadzieścia co najmniej. Aż sobie musiałam kupić cienie do oczu, żeby trochę ruszyć z miejsca.
Tfu.
Ale wracając do.
Ostatni wieczór w Madrycie to był maraton, bo kilku znajomych N. chciało się umówić i z każdym trzeba było wypić co najmniej dwa wina. Wróciliśmy zatem do hotelu po pierwszej w nocy, dość wytarmoszeni. Ale najlepsze było to, że w jednym z barów na naszej stałej trasie wita się z nami rozgłośnie jakiś facet z buldogiem (tak, psy wchodzą do barów i restauracji). Okazało się – barman z innego z naszych stałych punktów, dziś ma wolne, więc pije na mieście (no bo co w wolny dzień miałby robić barman, prawda). Przedstawił nam psa (Moki) i rozmawiali z N. o życiu. I tak się zastanawiam, czy to aby na pewno dobrze, że tak nas pamięta. Z jednej strony, oni mają niesamowitą pamięć i w barze potrafią witać człowieka jak starego znajomego mimo, że jest się dopiero drugi raz, a poprzednio było dwieście innych osób. Ale to co innego, a spotkanie na neutralnym gruncie w sytuacji towarzyskiej to co innego. Nie wiem, czy jesteśmy aż tak ROZPOZNAWALNI, czy raczej że trochę za dużo się po tych barach szlajamy jednak.
To tyle dywagacji filozoficznych, a teraz będzie materiał graficzny, który jak wiadomo mówi więcej niż tysiąc słów i dobrze, bo coś mi się dziś we łbie kręci.
Ladies and gentlemen! Migas – czyli najlepsze, co można zrobić z czerstwiejącego chleba.
A jelita koźlątek, przygotowane do przyrządzenia wyglądają następująco:
A żeby nie było, że znowu żarcie i żarcie, to teraz podłoga w Muzeum Forum Cezara Augusta. Ja mam trochę fetysz podłogowy, nawet nie chodzi o to, żeby była jakaś skomplikowana mozaika, ale tu miałam po prostu ochotę uklęknąć i ją polizać.
No czy nie piękna?… A brzegi wykończone tak:
Takie światełka rzucał witraż w romańskim klasztorze w Huesca, w którym są groby królów Aragonii (i tablica informacyjna z ich podpisami, no nie wiem, jednego udało się nauczyć ledwo tyle, żeby robił cztery pętelki. Ale może za to był na przykład bardzo przystojny.)
A fasada Guggenheima w Bilbao odbija światło nawet wtedy, kiedy go nie ma. Ta blacha jset srebrna – osobiście ją dłubałam palcem, bo w środku można podejść do samej ściany i macać. Macałam. Jest srebrna. A świeci się na złoto.
Po muzeum poszliśmy na bilboański specjał, czyli tortille z kaszanką. Jest przepyszna i zamierzamy taką skombinować z naszą kaszanką.
I jeszcze jajko w Gure Toki.
A dziś co?… Przez okno się nie chce wyjrzeć, bo człowiekiem rzuca o ścianę. Dobrze, że mięciutkie kocyki były w Biedronce, to zaraz się ze Szczypawką nim owiniemy jak te koźlęce jelita. Ech.
A z tymi jelitkami co się potem robi? Smaży? Dusi (bleee)? Smażone pewnie wyglądają lepiej. Jadłaś je? Bo się nie doczytałam (znaczy- wprost nie napisałaś).
Idę. Usmażę coś.
Od podlogi dostalam oczoplasu i zeza rozbieznego;)
Na jelita kozlatek wole nie potrzec 8zez rozbiezny w tym pomaga).
Tu pogoda JAKBY ciut lepsza (tzn. slonce jest), ale pizga, jak w kieleckiem na przystanku…
zdjecia jak zwykle wyzwalają we mnie pokłady zazdrości.
A pogoda dziś nawet niezła, całą drogę do pracy świeciło mi prosto w oczy. To już wolę rano zachmurzenie.
Ze niby za duzo po barach, podejrzewasz?! Moja Bararello najmilejsza, nie myslalam ze kiedykolwiek to napisze, ale: bzdury gadasz 😉
Jelitka – spoko. Tylko co one mają w środku? Najbardziej inspirująca jest jednak ta kaszanka z kozim serem. Chyba spróbuję…. 🙂