No więc… Co ja mówiłam o nachodzących mnie zwierzątkach? Że wszystko, byle nie pająki, tak?
Dziś od rana dobija mi się do chałupy pleszka. Śliczna, kolorowa, tłucze w okno. Jak podejdę, to odfruwa, ale za pół godziny znowu jest i tłucze. I powiadam państwu… niby takie maleństwo, ale ten odgłos za którymś razem zaczyna być dość ZŁOWIESZCZY. Pytam szwagra, o co jej może chodzić, na co on “Moim zdaniem, ona po prostu chce ci zjeść mózg”. Czyli jest super, plus obsrany parapet. Szwagier mówi, żebym wystawiła puchacza, żeby ją postraszyć. Nie mam puchacza, mam gipsową kaczkę w łazience – na co on, że musi być puchacz, bo kaczka nie kojarzy się z terrorem. NO WIECIE CO? W jakim on kraju żyje?…
Jak mnie nie zeżre pleszka, to mam szansę dostać wylewu przez pogodę, bo tak: w sobotę mam super ważną imprezę, występuję w roli MATKOKRZESTNO u mojej jedynej, niepowtarzalnej siostry. I nie ukrywam, że odzież zaplanowałam jasną i dość, psiakrew, letnią. Z letnimi butami z piptołkiem. Jak ta cholerna pogoda się nie poprawi, to odmarzną mi palce i odpadną i głupio będę wyglądała na zdjęciach. Chyba, że ewentualnie stawię się owinięta w puchaty, pasiasty koc z Biedronki, a księdzu się powie, że mam indiańskie korzenie i to taki plemienny strój celebracyjny.
I weź tu człowieku nie oszalej.
świetny wpis 🙂 czasem nękają nas jakieś zwierzaczki 🙂 ja ostatnio miałem problem z mrówkami, które się u mnie bezczelnie zadomowiły :p
Kaczką terroru zrobiłaś mi całkiem nieźle. Znów siedzę w serze, a do Ciebie przyszłam zażyć świata zewnętrznego, o matkokrzestno od sinego piptołka. Rytuałów z użyciem wody święconej unikam, bo gdyby mi chlapnęło do oka, tobym już całkiem oślepła. W każdym razie życzę Wam wszystkim dwudziestu pięciu stopni w cieniu, a zwłaszcza w sobotę.
Łączę się z Tobą duchowo w kwestii obsranych parapetów. Mam w tym stanie wszystkie i tak już będzie do jesieni, bo nie będę jaskółeczek wyganiać przecież, w stresy wpędzać, jak one teraz gniazdka moszczą, jajeczka znoszą i wysiadują, ptaszynki słodkie, cip, cip.
Ja byłam cierpliwa dopóki jaskółeczki srały na parapety, ale jak mi zaczęły osrywać balkon, po którym dziecina lubi hasać to miarka się przebrała. Teraz rok rocznie, przed sezonem ochronnym tych ptaszyn (który przypomnę zaczyna się z początkiem marca) wystawiam na balkon laptopa i puszczam zapętloną mp3 z odgłosem jastrzębia (naturalnego wroga jaskółek). Metoda skuteczna bo nawet im do głowy nie przyjdzie żeby uwić gniazdo nad moim balkonem. Przeniosły się na drugą stronę domu i w akcie zemsty osrywają parapet w kuchni
To znaczy, że nie jestem jedyna, oryginalna i niepowtarzalna z moją gipsową kaczką w łazience?? No ale weź, zburzyłaś mi teraz samopoczucie…
Haha, szwagier chyba faktycznie w jakimś innym świecie (państwie ;)) żyje 🙂
Też trzymam kciuki za pogodę w weekend z dokładnie tego samego powodu! A może by tak dalej pójść z tymi indiańskimi sprawami i odprawić jakiś taniec słońca?
No dobrze, już dobrze – jakoś się powstrzymam i nie umyję okien (wiedzcie, że to wielkie wyrzeczenie, hihi). Nie będę Wam psuć pogody 😉
Chyba jednak umyłaś bo u mnie leje jak z cebra… 🙁
Widzę, że komunie w ten weekend w każdym zakątku kraju 😉
Nie, nie myłam.
Widać sprawczy wpływ moich działań na pogodę mogę sobie włożyć w… między bajki. Czas przestać się oszukiwać 😉
U mnie zresztą też była burza i chyba okna dachowe od zewnątrz mam już umyte. Dobre i to.
Z tymi pleszkami coś jest nie tak. Jedna taka zakochała się w przedniej szybie i lusterkach bocznych samochodu małżonka (który to samochód stoi, że tak powiem luzem, czyli na wolnym powietrzu a nie w garażu) i przesiadywała tam przez całe poranki, obsrywając sumiennie wymienione wyżej elementy auta. Po niecałym miesiącu jej przeszło, więc jest nadzieja, że “Twojej” pleszce potrwa ta faza też jeszcze tylko parę tygodni 😉
ja na taką uroczystość polecam onesia…. ciepło , przytulnie – niestandardowo…. a jakby oneś był z koloratką to byłoby nawet prowokująco…
Ja właśnie poszłam z gołymi nogami w zeszłym roku na wesele kolegi – ech, myślałam, że mi nogi odpadną z zimna, a było to w środku lata tylko AKURAT pogoda nie dopisała,…
Koc należy spiąć paskiem w kolorze obuwia. I sprawa załatwiona.
Gołębie z balkonu kiedyś Bożena wystraszyła, wychodząc o poranku na ów balkon w aranżacji hmm. niech będzie, że sauté, czyli bez panierki na twarzy i w ogóle. Ze trzy razy tak i się zołzy poddały. Ilość cierpienia, jakie może znieść dowolne oko, jest wszak ograniczona. Nawet, jeśli to oko gołębia. Może na Twojego ptaka też podziała, a jeśli rano jesteś nadmiernie piękna, to dzwoń po Bożenę.
Od dziś “Dzwoń po Bożenę” zostaje moim hasłem-sygnałem na sytuacje tzw ostateczne 😀
Dzięki!
Częstujcie się na zdrowie.
😉
Czy rzeczony “piptołek” ma coś wspólnego z na ten przykład kutasikiem?
Peep-toe 😉
mam nadzieje ze opublikujesz ten moment odpadajacych palcow albo koldry indianskiej ? pokaz tego ptaszka prosze 🙂
Swietny wpis! Jeden z Twoich najlepszych, ach, co ja piszę, wszystkie Twoje wpisy są najlepsze! Hehe 😀 Naprawdę posiadasz wielki talent do pisania, mam nadzieje, ze nie zamierzasz w niedalekiej przyszlosci konczyc swojej przygody z prowadzeniem bloga. naprawdę jest się czym pochwalić, tak więc chylę czoła przed mistrzem 🙂 Sam bym chcial potrafić tak pisac, na pewno byłoby mi o wiele łatwiej, no ale na szczescie mogę uczyc się od samego mistrza, hehe, pozdrawiam gorąco 🙂
Jaki lizus, weź!
A mnie zaintrygowało, że gdyby umiał pisać, to by mu było łatwiej.
:))))))))))))))))))))
Oj Chuda, może chce tylko pieniądze pożyczyć!
Zaraz lizus 😛