Urosły nam w ogródku smardze. Normalnie któregoś dnia N. mnie woła, to wyszłam (sama z siebie rzadko wychodzę z nory), a on mi pokazuje korę wysypaną pod różami i mówi, że CO TO JEST? Patrzę i na moje oko – smardze. Grzyby takie, wiosenne. Widzieliśmy raz, w San Sebastian w jednym barze leżały. Musiały na tej korze przywędrować (swoją drogą, po co się sypie korę pod rośliny, za pięknie to nie wygląda, szczególnie po zimie, a chwasty i tak rosną jak chcą). Jeszcze się upewniliśmy u szwagra, przyrodnika botanika warzywnika. Potwierdził i dodał, że objęte ścisłą ochroną gatunkową. No więc dostałam wizji, jak ścinam smardza do zupy, a tu wpada mi na podwórko brygada panów w czarnych usztywnianych kamizelkach i wrzeszczy, żebym się natychmiast położyła twarzą w dół, ręce na głowę. Więc sobie odpuściłam te smardze, bo na kostce granitowej to się chyba cholernie niewygodnie leży, a na trawie mokro.
Patrzcie, jakie to cuda na tym świecie. Człowiek śpi, a smardze mu pod oknem rosną.
Z innej beczki – pies nam się zbiesił, a raczej suka, i odmówiła spożywania mojego gulaszu z kaszką i warzywkami, który jej gotuję z namaszczeniem, następnie przygrzewam, żeby nie było prosto z lodówki… A ta zmora – NIE. Nie będzie jadła i koniec. Przez dwa dni mieliśmy burzę mózgów, czym teraz hrabiankę karmić, po czym wczoraj wpadła mi w sklepie do ręki saszetka z psim jedzeniem. Taka mała. Puszek nawet nie brałam pod uwagę, ale taka paczuszka… Wzięłam, może chociaż spróbuje. SPRÓBUJE? Ha! Wciągnęła na wdechu!
Ożeż ty mała zmoro. To ja nad garami wiszę, włoszczyznę przebieram, a N. co tydzień na targu ryzykuje życiem, żeby dla niej kupić najpiękniejszy kawałek wołowiny – bo nasz pan mięsny zawsze pyta A DO CZEGO PANU TA WOŁOWINA? I trzeba szybko i bez wahania odpowiedzieć, bo nie ma co się wdawać w sprzeczki i przekomarzanki z kolesiem, który trzyma w ręku rzeźnicki topór. No więc N. wymyśla – a to na gulasz, a to do zupki, a to pieczeń, raz się złamał i mówi szczerze, że dla psa.
– A, dla psa to ja panu tej nie sprzedam. Tu mam dla psa – i wyciągnął wołowe policzki. Czyli to, co zwykle zamawia w wybranych specjalistycznych knajpach nasz przyjaciel z Hiszpanii i chyba ma rację, bo Szczypawce też smakowały.
Niemniej jednak chwilowo nasz mały, delikatny piesek wsuwa przemysłowe ochłapy w galaretce, aż mu (jej) się uszy trzęsą.
– Identyczna jest jak ty – twierdzi N. – Ty też zawsze jakieś ścierwo wypatrzysz, zamiast normalnego jedzenia.
(Chodzi mu o KFC czy Pizzę Hut od czasu do czasu?… Ostatnio bardzo rzadko, bardzo!) (Czy o tę puszkę spaghetti w sosie pomidorowym, co raz sobie kupiłam na Kanarach, bo mi się nie chciało w głowie pomieścić – ALE JAK TO, makaron w puszce? I w sumie miałam rację, bo to nie przypominało makaronu; w ogóle niczego nie przypominało).
Poza smardzami nic już nam ciekawego nie urosło, no – jeszcze stokrotki, niezapominajki i takie białe, delikatne, wysokie kwiatuszki na trawniku. Póki co udało mi się go obronić własną piersią przed skoszeniem, bo to moim zdaniem BARDZO ŁADNIE wygląda – ładniej niż takie rżysko – ale nie wiem, jak długo wytrwam, bo N. jak złapie kosiarkę, to żadnych argumentów nie słucha.
Idę poczytać horoskop, bo nie wiem, jak mi się dzień zaczął.
fajny blog
Bardzo lubię czytac Twojego bloga 🙂 Naprawde jest to spory kawalek dobrego czytania 🙂 Mam nadzieje, ze zamierzasz coraz czesciej cos tutaj pisac, bo naprawdę można się od Twoich tekstow w pewien sposob uzaleznic 🙂 Bede sledzil Twojego bloga regularnie z nadzieja, ze w koncu staniesz się jednym z najbardziej znanych blogerow w naszym kraju 🙂
A u mnie w pobliżu domu na działce jedynie rydze znajdowałem ale za to w dużej ilości, rosły sobie pod modrzewiami, spore sztuki. Dobrze, że sąsiedzi nie wyczaili ich pierwsi 😉
Smaczna jajecznica była, mniam…
Nie wiem w jaki sposob, ale umknal mi ten wpis 🙂 Zaluje, bo jestes jednym z najlepszych blogerow o jakim słyszałem 🙂 Juz nadrabiam zaleglosci oraz wysylam ten wpis (jak kazde inne), paru znajomym, by również się z nim zapoznali 🙂 Swietnie piszesz, naprawdę, nie spotkałem się z nikim takim wczesniej 🙂 Pozdrawiam
Ha! Temat smardzów znam! W zeszłym roku wybujały wielkie (i niepiękne) w korze za garażem. Po ich odkryciu zaangażowałam całą masę osób w ustalanie – co to, co z tym zrobić, co mówi prawo, jak smakują itd itp. Tańce wokół smardzów trwały tak z miesiąc, ustaliliśmy daty spotkań kulinarnych, przepisy, ślinka z apetytu i emocji (bo taki nielegal, łał!) lała się strumieniem…
W międzyczasie opierniczyły je ślimaki. Pozostał niesmak…
Także – smardze są nieco przereklamowane.
Był taki wspaniały czas, chyba z 10 lat temu, kiedy i u nas w ogródku pojawiły się smardze. Najpierw nie wiedziałam, co to za dziwo, ale jak już się dowiedziałam, rozpoczęła się smardzowa uczta, bo normalnie kosiliśmy je michami. Najlepsze były duszone w śmietanie, podawane z makaronem tagiatelle i natką. Poezja! Wypróbuj koniecznie!
Niestety, orgia trwała tylko miesiąc i już nigdy się nie powtórzyła, chociaż co roku mamy nadzieję…
Za to w tym roku obrodziło nam żabami, chyba nie skusimy się na konsumpcję, ale pies ma nieustającą zabawę, niestety!
P.S. Nasz pies uwielbia lody oraz szparagi (najnowsze pieskie odkrycia kulinarne).
Dawno tutaj nie zagladalem, a szkoda, bo widze, ze teksty jak kiedys, kazdy z nich posiada dusze oraz prawidzwy klimat, którego nie można uswiadczyc na zadnym innym internetowym blogu, przynajmniej na zadnym innym polskim internetowym blogu. Wielki talent nam się narodził 🙂 Pozdrawiam serdecznie 😉 Powodzenia!
A to psisko! Postarajcie się o dobry skład tej mokrej karmy, żeby samych wypełniaczy hrabinka nie jadła. Czytam momentami, bardzo styl mi się podoba :))
aaaale nieee! jak w ogródku to można zrywać i jeść!!! tylko te rosnące w stanie dzikim są pod ochrona:) smacznego:)
Mojemu tacie grzyby wyrosły w samochodzie za hamulcem ręcznym. Ale psioki.
Mojemu ojcu kiedyś grzyby w samochodzie urosły. Tuż za hamulcem ręcznym.
Konwalie w lesie są pod ochroną. W ogrodzie już nie.
Ja bym smardze potraktowała tak samo.
Tylko nie koś wszystkich, zostaw na rozmnożenie.
Jak mojemu kotu nie smakuje, to polewam to, co jest “be” tuńczykiem w oleju, ewentualnie w sosie własnym. I wtedy już zawsze jest “cacy”.
Jak moja piesa się ostatnio obraziła na swoją paszę, to wmieszałam kawałek drobno posiekanego anchovies i co? Mało dziury w misce nie zrobiła, tak wylizywała 🙂
Pod korę układa się włókninę i chwasty nie rosną, a jeśli już tylko kora to co najmniej 10 cm. Pozdrowienia z ogródka 😉
Kochana, może i nie wygodna kostka czy trawa, ale za to by Cię skuwali z pełnym żołądkiem 😛 Nosz toż Ci pies, no 🙂 Chyba, że to kwestia “przejedzenia” i znudzenia się owym gulaszem (ja też nie przepadam w kółko za tym samym, chociaż takim gulaszem bym nie pogardziła;)). Czyli co, na dzień dzisiejszy zostajecie przy puszkach :/ ?
A no i wygladalas tak pięknie i chudo. Pomyslalam, ze niezle sciemnialas na blogu;))
Snilas mi się! Prowadzilas program kulinarny! A mówiłaś o butach. W snie tym pobieglam do komputera (o zgrozo byl to komp stacjonarny i to u TESCIOWEJ). Chcialam przeczytac czy chwalisz sie na blogu kariera tv. Gdy nagle wtem uslyszalam tesciowa mówiąca z placzem do sluchawki: Ona mu życie zmarnowała nie mam juz mojego chłopca! KURTYNA
O butach w programie kulinarnym – to brzmi zupełnie jak ja!
A teściowa, no cóż – brzmi jak teściowa 🙂
Dlaczegoby w programie kulinarnym nie mówic o butach? Wszak skoro buty wplywaja na komfort psychiczny, to wplywaja tez na jakosc pracy osoby gotujacej i tej pracy wyniki, prawda? Czyli w ladnych butach lepiej sie gotuje. Logiczne.