Gardło mnie boli, zawiało mnie w piątek na pogrzebie.
(Z każdego pogrzebu wracam jak przejechana walcem, bynajmniej nie wiedeńskim, nawet jeśli to pogrzeb 90-letniej cioci, która już tylko leżała bez kontaktu ze światem; nie mam siły się ruszać ani nic).
Na szczęście N. kupił mi lekarstwo na bolące gardło – wszedł do osiedlowego spożywczaka i wyszedł z Haagen Dazsami! Więc leczę się lodami z pralinkami i ciągnącym karmelem i może jakoś to będzie.
Poza tym jak zwykle:
– Kochanie, nie dawaj Szczypawce surowego schabu, bo będzie miała sraczkę.
Oczywiście, dał.
Oczywiście, miała sraczkę. Czasem wolałabym nie mieć zawsze racji.
Na dolne okna opuściliśmy zewnętrzne rolety, żeby ptaszka nie denerwowały szyby i siedzimy w stonowanym półmroku (podobno dla kobiety w moim wieku to akurat b. korzystnie). No to teraz wali w okienko w łazience, tam nie ma rolety. Znajoma powiedziała, że podobno jak ptak zastuka w okno, to wiadomość. Z tego wniosek, że w najbliższym czasie powinnam odebrać kosmiczny sygnał od obcej cywilizacji, taki na kilkanaście tysięcy stron, bo ten idiota potrafi walić całymi godzinami.
Te “Ości” jakoś tak memłam. Chyba za prosty ze mnie człowiek na współczesną prozę (ale po kawałku może dam radę, a takiej np. Masłowskiej nie dałam w ogóle). Chcecie zarwać noc? To “1945 Wojna i pokój” Magdy Grzebałkowskiej – nie da się odłożyć, że resztę jutro. Wciąga i wypluwa czytelnika na bezdechu – kocham takie książki.
A na zakończenie powiem coś szalenie oryginalnego: ZIMNO MI.