Jest ta wiosna wreszcie. Są mrówki (we włosach), Szczypawka pojechała do lekarza z pierwszym kleszczem, a ja w OSTATNIEJ chwili wyjęłam sobie z pyska pierwszą, nieśmiałą, tegoroczną muszkę owocówkę, która się poczęstowała winem. Ale tam, wiosna srosna! Nie lubię jej w tym roku, bo ma fochy jak lekko przeminięta polska artystka estradowa. W sobote wieczorem lekko mi się Internet poprawił, więc całą niedzielę, calutką, caluteńką przesiedziałam jak zombie, oglądając wspaniały, świetny, przegenialny serial „Top of the lake” (dzięki, Abnieszka!).
Serial jest napisany, wyreżyserowany i wyprodukowany przez Jane Campion; muzyczka na napisach początkowych brzmi jak z „Fortepianu”; gra w nim Holly Hunt – ma wspaniałą rolę, choć niedużą. Dzieje się w Nowej Zelandii, na lekkim zadupiu nad zimnym, morderczym jeziorem. Akcja zaczyna się, kiedy dwunastoletnia dziewczynka chce się utopić, bo jest w ciąży – z kim, tego nie chce powiedzieć nikomu – a następnie znika. Żeby było weselej, jest córką szefa narkotykowego gangu, który trzyma w garści całą miejscowość i policję na dodatek. Psychologicznie nie ma w tym serialu łatwych tematów. Każdy ma brzydkie rozdrapy z przeszłości, wszyscy ze wszystkimi mają skomplikowane relacje. Na dodatek, na okoliczne łąki sprowadza się feministyczna komuna, w której kobiety po ciężkich przejściach chcą sobie poukładać życie przy duchowym wsparciu charyzmatycznej GJ. Wychodzi im średnio (troszeczkę mam wrażenie, że Jane Campion z nich odrobinke nabija, tym bardziej, że na koniec Holly Hunt – GJ – stwierdza „Kiedy jest następny lot do Reykjaviku? Byleby uciec od tych pojebek”).
Szkoda, że to tylko siedem odcinków (choć oczywiście, dlatego jest taki dobry, bo nie ma niepotrzebnego wleczenia flaka i wypełniaczy).
A nad prysznicem wisiała TAKA pajęczyna, ze jak ją zobaczyłam, to nalałam sobie wody do ucha, no ale cóż- są w zyciu priorytety („Top of the lake”) oraz kwestie mniej istotne (sprzątanie pajęczyn).
To teraz „Broadchurch” (w końcu pajęczyny są bardzo eko, prawda?).
akurat mój ulubiony serial się skończył niedawno, ale widzę, że szykuje mi się nowy obiekt fascynacji
Zaczęłam oglądać ten serial. Faktycznie świetny. Jeszcze nigdy nie zawiodłam się na serialach, które polecasz 🙂
oooo, jak w nowej zelandii to ja obejrze, bo jak ogolnie wiadomo na punkcie NZ mam pierdolca grzecznie mowiac 🙂
to ide…
Baśko, Rectify jest z południa Stanów. 6 odcinków, w zupełnie nieamerykańskim tempie i stylu. Mnie zahipnotyzował, polecam.
Bardzo się cieszę 🙂 Lubię jak się “moje” seriale komuś podobają 🙂
Witam, sledze Twojego bloga od jakiegos czasu. Mozesz mi napisac na jakiej stronie ogladasz te wszystkie seriale o ktorych tu piszesz?
Pozdrawiam
a mnie ugryzl komar! to tak jesli chodzi o wiosenne nowosci.